piątek, 9 listopada 2018

Góra Mroku

Magiczny Kamień zasilający Manivę, nasze miasto, traci swoją moc. Akurat teraz, za mojej kadencji. To zdarza się raz na tysiąc lat. W każdym tysiącleciu jeden nieszczęśnik, który sprawuje opiekę magiczną nad którymś z miast Kamienia, musi wybrać się na Mroczną Wyspę, by stworzyć nowy.  
Zadanie to nie jest łatwe. Przede wszystkim, potrzeba do tego kilku osób, a już samo ich zebranie jest prawie niemożliwe. Nikt nie chce wchodzić na Górę Mroku, która jest ucieleśnieniem najgorszych ludzkich koszmarów. Są tam miejsca tak okropne, że piekło przy nich wydaje się być przyjazną ostoją. Stworzenia, które tam mieszkają, są najczarniejszymi, najobrzydliwszymi istnieniami, jakie nosi Ziemia. Na części wyspy, na której znajduje się góra, panuje wieczna noc. Śmiałkowie, który odważą się tam zapuścić w poszukiwaniu Kamienia, są poddawani licznym przerażającym próbom. Istny horror. 
Przynajmniej tak twierdzą legendy i podania o tym miejscu. Tylko nieliczni podejrzewają, że za złą sławą Góry Mroku stoi zwyczajna troska o bezpieczeństwo dóbr, jakie się w niej mieszczą. Góra pełna jest potężnej mocy, która nie powinna dostać się w niepowołane ręce. Otoczona jest barierą magiczną, z początku myślano, że naturalną, teraz jednak pojawiają się głosy, że to dzieło ludzkich rąk. Bariera jest jednak tak silna, że nie da się jej odpowiednio wysondować, żeby się o tym przekonać. 
Takie argumenty nie trafiają jednak do zabobonnych, przestraszonych mieszkańców Manivy. Wszyscy wolą się trzymać z dala od Góry Mroku. Nie przekonuje ich nawet to, że gdy szybko nie zastąpi się Kamienia na wyczerpaniu nowym, to ich miasto ulegnie ruinie. Nie chodzi tu zresztą tylko o miasto. Brak Kamienia pociągnie za sobą o wiele poważniejsze konsekwencje. Sieć magiczna, którą tworzy pięćdziesiąt Kamieni rozmieszczonych w pięćdziesięciu miastach, zostanie przerwana, gdy zabraknie jednego z jej składników. Moc magiczna na całym świecie zacznie wariować, przez co całą ludzkość czeka zaada. 
Dlatego śmiałków musiałam szukać w innych miastach. Z ogromnym wysiłkiem i pośpiechem udało mi się wreszcie utworzyć moją Drużynę Kamienia. Ja, oficjalna czarodziejka Manivy, powołana do tej funkcji przez samego króla, z pewną niechęcią, ale i z poczuciem obowiązku, płynę łodzią do najmroczniejszego miejsca świata. Wraz ze mną narwany i szalony, ale też bardzo odważny paladyn Bert, którego największym marzeniem od dzieciństwa było uratować świat, nieważne jak, nieważne przed czym, ale uratować, więc gdy tylko usłyszał, że taka możliwość może być mu udostępniona, od razu zgodził się wyruszyć ze mną. Mirabelka, urocza i delikatna studentka geografii, która kocha odkrywać nowe, najlepiej straszne miejsca. Rodzice nie chcieli jej za nic w świecie ze mną puścić, ja też miałam wątpliwości, czy sobie poradzi, ale w końcu mnie przekonała, a ja przekonałam jej rodziców, że przy mnie włos z głowy jej nie spadnie. Helmut, poważny czarodziej z miasta niedaleko Manivy, mój znajomy po fachu, który szkołę ukończył dosłownie wieki temu. Kot, szpieg z nadmorskiego miasta Rewia, zwinny i sprytny, idealnie nadający się do tej wyprawy, niestety jako jedyny nie zgodził się wyruszyć z własnej woli, jego uczestnictwo wynikało z rozkazu jego przełożonego, do którego zwróciłam się, żeby udostępnił mi kogoś ze swoich ludzi.  
***
Na dalekim krańcu horyzontu zamajaczył mały czarny punkcik. W miarę stopniowego przybliżania się zamienił się on w trójkąt. Mirabelka nie odrywała od niego wzroku. Morze było dzisiaj wyjątkowo spokojne. Tuż nad powierzchnią wody unosiła się lekka mgła. Był zimny świt. Czułam się jak we śnie. Nie wątpiłam, że moi pozostali towarzysze również mieli podobne odczucia. 
Sen stał się koszmarem, gdy przybliżyliśmy się już do wyspy na tyle, żeby ją dokładnie widzieć. Monstrualna, spowita mrokiem, czarna góra była straszniejsza niż można sobie wyobrazić. Wygięty, złowieszczy trójkąt, spowity dymem, a na szczycie plama żaru. U stóp góry, wśród białego śniegu, leżała mała zimowa wioska. Nigdy w życiu nie widziałam niczego dziwniejszego. Kontrast pomiędzy górą a wioską był tak wyraźny, że aż palił oczy. Przerażająca, ciemna góra i spokojna, senna, zimowa wioska. 
Przybiliśmy do brzegu. Mirabelka była jak zaczarowana. Nic nie mówiła, tylko z jakąś przedziwną fascynacją przyglądała się Górze Mroku. Gdy weszliśmy do karczmy w wiosce, żeby się posilić i odpocząć po podróży, prawie nic nie zjadła, choć usilnie ją namawiałam. Patrzyła tylko tęsknie w okno. Postanowiłam zabrać ją na spacer i pokazać jej coś ciekawego, żeby na chwilę przestała myśleć o górze. 
Było tu miejsce, o którym czytałam. Zapytałam o nie karczmarza i wskazał mi, gdzie to jest. Nazywali to Zamarzniętym Morzem. Zabrałam tam Mirabelkę. 
Rzeczywiście, połacie śniegu wyglądały tam dokładnie, jak zamarznięte fale. Nie były to prawdziwe fale, tylko śnieg się tak uformował pod wpływem wiatru. Piękne miejsce. Mirabelka wreszcie oderwała wzrok od góry i zainteresowała się tym. Zaczęła wspinać się na fale i biegać po nich radośnie. 
Wtedy fale poruszyły się. Biała powłoka zaczęła pękać. Przecież to niemożliwe. To nie był lód, nie było pod nim wody. Ktoś musiał rzucić zaklęcie.  
Pod moimi stopami zaczęło tworzyć się coraz więcej szczelin, z których wypływała woda. Użyłam lewitacji i nagle usłyszałam krzyk Mirabelki.  
Wpaa do wody. Natychmiast pospieszyłam jej na ratunek.  
Po wszystkim nie mogłam zrozumieć, co się stało. Kto rzucił zaklęcie na Zamarznięte Morze i po co? Z tego, co się orientowałam, w wiosce nie było żadnego czarodzieja, mój towarzysz Helmut tego nie zrobił, ja też nie. Zastanawiałam się, czy to ktoś zrobił nam niemiły żart, czy to pod wpływem Góry. Cała wyspa była przesycona magią. Mieszkańcy wioski stwierdzili, że takie zdarzenia nie miały nigdy miejsca, wręcz przeciwnie, żyło im się tu bardzo spokojnie. 
W opisach wcześniejszych wypraw po Kamień czytałam, że trudności zaczynały się dopiero, gdy śmiałkowie przekraczali granicę ciemności, nic złego nie zdarzało się nigdy w wiosce.  
 -Ta wyprawa może być trudniejsza, niż sądziłam - powiedziałam, patrząc na grzejącą się przy ognisku Mirabelkę, która była w stanie wielkiego szoku. 
Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy jak najszybciej wyruszyć. Magiczny Kamień był na skraju wyczerpania. Gdy tylko Mirabelka wydobrzała, wyruszyliśmy w drogę. Mieliśmy przed sobą kilkanaście kilometrów śnieżnej pustyni, potem zaczynała się granica ciemności.  
Gdy tam dotarliśmy, chciałam przejść pierwsza, ale Bert wyrwał się naprzód. 
 -Ja pierwszy! - zakrzyknął z entuzjazmem, po czym wszedł w ciemność. 
Natychmiast spoważniał. Weszłam za nim. Było to bardzo dziwne uczucie. Jeszcze przed chwilą światło dnia, teraz ciemna noc. Za mną wszedł Helmut, potem Kot. Na końcu Mirabelka, jakby się wahając. Gdy znalaa się po ciemnej stronie, dostrzegłam, że się myliłam. Nie wahała się, na jej twarzy była pełna szacunku fascynacja. Chciała to zrobić powoli. 
Poszliśmy dalej w milczeniu. Góra przed nami wznosiła się niczym okazała katedra. Rzeczywiście coś w niej wzbudzało respekt. Poczułam się małą, nic nieznaczącą jednostką wobec takiej potęgi. 
Teren wznosił się coraz bardziej, w końcu zaczęliśmy się wspinać. Na razie nic się nie wydarzyło. Było to dość niepokojące. Powinno już się coś dziać, a tu nic. Czułam jednak, że coś jest nie tak. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Helmutem. 
 -Nie sądzisz, że coś jest nie tak? 
Nie odpowiedział. Spojrzałam na niego i wrzasnęłam. Nie miał twarzy. Podbiegłam do Berta. Z nim stało się to samo. Sprawdziłam resztę. Mirabelka i Kot również nie mieli twarzy.  
 -Helmut? - zapytałam niepewnie. - Odezwij się! 
Moi towarzysze szli przed siebie w milczeniu, w ogóle nie zwracając na mnie uwagi. Zatrzymałam się. Oni poszli dalej. Nie wiedziałam, co począć. Czy to była iluzja? Wysłałam zaklęcie sondujące w ich stronę, nic się nie wydarzyło, jakby nie byli pod wpływem zupełnie żadnej magii. Musieli być, chyba że robili sobie ze mnie żarty i wszyscy nagle założyli maski.  
Wszystko zaczęło mi się zamazywać. Poczułam nagły przypływ osłabienia. Zemdlałam. 
Gdy się ocknęłam, zobaczyłam nad sobą twarz Helmuta. Tak, twarz. Poczułam wielką ulgę, że to się skończyło. 
 -Hildo? Dobrze się czujesz? - zapytał. 
 -Tak... Co się stało? 
 -Wygląda na to, że wszyscy zostaliśmy zaczarowani. 
Okazało się, że wszyscy przeżyliśmy to samo. Zaczęłam się zastanawiać, co to właściwie było. Iluzję wykryłabym od razu. Chyba, że ktoś, kto rzucił zaklęcie był bardzo potężny, ale przecież nikogo tu nie było oprócz nas. Nikt nie mógł rzucić zaklęcia. To ta góra. Działy się tu takie rzeczy, których nie dało się logicznie wytłumaczyć. 
Szliśmy dalej w napięciu oczekując na kolejne przykre zdarzenie. Byliśmy coraz wyżej. Droga robiła się coraz bardziej stroma. 
 -Co to? Widzicie? - zapytał Kot, wskazując palcem na zbocze góry. 
Wyglądało, jakby się ruszało. Nagle oderwały się od niego trzy wielkie kształty i z zawrotną szybkością pomknęły ku nam. Przeraziłam się, słysząc ich okropny pisk.  
Były to nietoperze, tylko że nienaturalnie wielkie. Większe od dorosłego człowieka. Mirabelka wrzasnęła. Kot zaczął uciekać w dół. Bert wyciągnął swój miecz z bojowym okrzykiem. Helmut wysłał ognisty pocisk. Chybił. Otoczyłam nas wszystkich magiczną tarczą. Nietoperze odbiły się od niej i z wściekłością zaatakowały, próbując ją przebić.  
Bert wymachiwał mieczem jak opętany, nie mógł jednak dosięgnąć nietoperzy przez moją tarczę. Helmut wysyłał ogniste pociski jeden za drugim. Przyłączyłam się i zaczęłam wysyłać swoje, cały czas uważając na tarczę. 
W końcu udało nam się odpędzić nietoperze. Spadły w przepaść. Usiaam na ziemi, dysząc ciężko. 
 -To chyba nie była iluzja - stwierdził Helmut. 
Musieliśmy pilnować Kota, który niezbyt chętnie ruszył z nami dalej. Do stworzenia Kamienia potrzebne było dokładnie pięć osób, gdyby Kot uciekł, byłaby katastrofa. 
 -Nienawidzę nietoperzy - burknął nadąsany. 
Byliśmy coraz bliżej szczytu. Droga robiła się coraz bardziej wąska i niebezpieczna. Bert szedł pierwszy. Nagle coś zauważyłam. 
 -Uważaj! - powiedziałam, łapiąc go za pelerynę. 
 -Co jest? - zdziwił się. 
Wskazałam na ziemię. Cała droga przed nami była zalana czarną kałużą. Wyglądało to jak smoła. Na pewno nie była to zwykła woda 
 -Co zrobimy? - zapytałam Helmuta. 
 -Nie wiem... 
Wysłał swoje zaklęcie sondujące, oczywiście nic nie wykryło. Wzięłam jakiś kamień leżący na drodze i wrzuciłam go w kałużę. Zatopił się z syczącym bulgotaniem. 
 -Musimy po prostu przez to przejść - odezwała się Mirabelka. 
 -Jak to przejść? - zdziwił się Bert. 
 -Normalnie. 
Mirabelka ruszyła w stronę kałuży. Powstrzymałam ją. 
 -Mirabelko, nie! 
 -Hildo, ja to zrozumiałam. Góra nie chce nam przeszkadzać, nie chce nam zrobić krzywdy. Ona po prostu się broni przed intruzami, których nie zna. Przybyliśmy tu za bardzo ważną potrzebą i musi nam się udać zdobyć Kamień. Od tego, czy nam się uda, zależą losy świata, a więc także tej góry. Musimy to udowodnić.  
 -Mirabelko, to nie tak... To bardzo niebezpieczne miejsce... - próbowałam jej wytłumaczyć. 
Chyba popełniłam błąd, zabierając ją na tak niebezpieczną wyprawę. Ciążyła teraz na mnie odpowiedzialność za jej życie. 
 -Musimy pokazać, że jesteśmy bezbronni wobec potęgi tej góry. Wtedy ona nas przyjmie - stwierdziła Mirabelka. 
 -Nie, poczekaj, stanie się z tobą to samo, co z tym kamieniem!  - widząc, że Mirabelka rusza w stronę kałuży, złapałam ją za rękaw kurtki. 
Mirabelka wycofała się i stanęła z założonymi rękami, czekając. 
Spróbowałam lewitacji. Nie udało się. Nie mogłam oderwać się od ziemi. Coś blokowało moje zaklęcie. Helmut spróbował wyczarować kładkę. Od razu się rozwiała. Wyczarował tratwę i stało się to samo.  
Przez pół godziny próbowaliśmy na przeróżne sposoby oszukać kałużę. Nic nie działało. 
 -Widzicie? Nie ma innego sposobu niż wejście tam - powiedziała Mirabelka. 
 -Mirabelko, nie możesz...  
 -Hildo, zaufaj mi. 
 -Jesteś tego pewna? 
 -Tak. Całkowicie pewna - potwierdziła. 
 -Dobrze. A więc wejdę tam pierwsza - powiedziałam. 
 -Nie, Hildo, ja pójdę - powstrzymał mnie Helmut. 
 -Ja chcę pierwszy! - wykrzyknął Bert i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wkroczył w kałużę. 
Wstrzymałam oddech. Bert stał przez chwilę nieruchomo, jakby sam był zaskoczony tym, co zrobił, po czym z pewnym trudem ruszył przed siebie, bo ciecz była bardzo gęsta. Zaczął się zagłębiać coraz bardziej. Gdy doszedł do połowy kałuży, był zanurzony po pas. Później zaczął się wynurzać, w miarę jak szedł dalej. W końcu stanął na drugim brzegu. 
 -Przeżyłem! - wykrzyknął radośnie. 
Po nim przeszłam ja. Było to rzeczywiście bardzo trudne. Gdy tak usiłowałam brnąć naprzód, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Jakby coś atakowało mój umysł. Poczułam nagle wielką chęć, by się tłumaczyć, dlaczego tu jestem. Zaczęłam powtarzać w myślach, że jestem tu dla Kamienia, że to bardzo ważne, że miasto bardzo go potrzebuje. Po tym jakoś łatwiej mi było stawiać kroki, jakby ciecz zrobiła się mniej gęsta.  
Gdy wyszłam, myślałam, że będę od pasa w dół oblepiona tą cieczą, jednak moja szata była czysta. Czyli kałuża była najzwyczajniejszą iluzją! Mirabelka miała rację. Iluzji nie da się pokonać inaczej niż po prostu przez nią przejść. 
Za mną przeszła Mirabelka. Helmut został, żeby przypilnować Kota. Mirabelka przeszła zupełnie gładko, jakby szła w wodzie, a nie w gęstej cieczy. Gdy wychodziła z kałuży, żadna kropla nie została na jej spodniach. 
Najgorzej poszło z Kotem. Woda w kałuży zmieniła się jakby w twardą gumę. Brnął przez to dobre pół godziny, nie poddał się jednak. Ostatni przeszedł Helmut. 
Po tym zdarzeniu nic złego nas już nie spotkało. Dotarliśmy na szczyt niezwykle szybko. Na środku ziała wielka dziura, na dnie której bulgotała lawa. Było bardzo gorąco.  
Wokół dziury, przy samych jej krawędziach, rozmieszczone było pięć okręgów. 
 -Każdy musi stanąć w jednym okręgu - powiedziałam.  
Ustawiliśmy się wszyscy, po czym zaczęliśmy śpiewać zaklęcie, którego nauczyłam moich towarzyszy, kiedy płynęliśmy łodzią na wyspę. Okręgi rozbłysły jasnym światłem. Lawa na dnie dziury zaczęła jeszcze głośniej bulgotać. Coś się z niej wynurzyło, wyleciało z dziury, po czym spadło tuż pod moimi stopami. 
Powoli się schyliłam i podniosłam to. Udało się. Góra użyczyła nam swojej mocy i stworzyliśmy kamień. 
 -Moje gratulacje - usłyszałam obcy głos i szybko się odwróciłam. 
Na szczycie, nie wiadomo skąd, pojawił się jakiś mężczyzna w długiej, czarnej szacie. Wyglądał młodo, ale na bardzo zmęczonego życiem. Jego oczy były oczami kogoś, kto przeżył wiele lat. Znałam kilka takich osób, które zażywały eliksir nieśmiertelności i wyglądały na czterdzieści lat, a miały w rzeczywistości czterysta. 
 -Kim jesteś? - zapytałam ze zdumieniem. 
Nie mogłam zrozumieć, skąd on się tu wziął. Przecież nikogo oprócz nas nie było na szczycie ani na drodze.  
 -Przedstawiłbym się, ale od tak dawna nikt nie zwracał się do mnie po imieniu, że już go zapomniałem, wybaczcie. Jestem strażnikiem Góry Mroku. Gratuluję. Udało wam się stworzyć Kamień.  
 -Nie wiedziałam, że Góra ma swojego strażnika - powiedziałam. 
 -Nikt o tym nie wie, dla bezpieczeństwa. Góra posiada pokłady wielkiej mocy. Musi mieć swojego strażnika. Inaczej każdy mógłby skorzystać z tej mocy, a to by oznaczało katastrofę. 
 -To znaczy, że te wszystkie rzeczy, które nas spotkały... były twoim dziełem? - zapytałam. 
 -Tak.  
 -A bariera ochronna wokół tej góry? 
 -Też jest moim dziełem. 
 -Musisz być w takim razie bardzo potężny - powiedziałam. 
 -Tak. Strażnik Góry Mroku musi być bardzo potężny. 
 -Od dawna jesteś strażnikiem? 
 -Od prawie dziewięciuset lat. Spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność. Jestem już zmęczony, dlatego szukam następcy. Już od bardzo dawna szukam. Wreszcie los się do mnie uśmiechnął, kiedy przybyliście na tę górę. Jest wśród was mój następca. 
 -Kto? - zdziwiłam się. 
Mężczyzna popatrzył na Mirabelkę. Nie wydawała się zdziwiona. 
 -Ale... ja nie wiem, czy się nadaję... - zająknęła się. 
 -Nikt nie nadaje się bardziej od ciebie, Mirabelko - powiedział strażnik góry. 
 -Mirabelko! Nie możesz! Czy ty naprawdę chcesz tego? Tej samotności i to w takim miejscu? - oburzyłam się. 
 -Bardzo mi się tu podoba - przyznała Mirabelka. - Ale ja przecież nic nie umiem... 
 -Wszystkiego cię nauczę - zapewnił strażnik. - Masz w sobie wielką moc, o której nie wiesz. Mamy dużo czasu, żeby ją wydobyć. 
Próbowałam wybić to z głowy Mirabelce, ale na próżno. Już nie dało się jej powstrzymać. Chciała tu zostać.  
 -Co ja powiem twoim rodzicom? - zapytałam. - Miałam się tobą opiekować, a wrócę bez ciebie! 
 -Na pewno zrozumieją - powiedziała Mirabelka. 
 -Muszę coś jeszcze wam powiedzieć. Nie będziecie pamiętać spotkania ze mną. To, że Góra ma swojego strażnika, musi pozostać tajemnicą. Gdy będziecie gotowi, powiedzcie, a wymażę wam pamięć - poinformował nas strażnik. 
To było coś potwornego. Podeszłam do Mirabelki. 
 -Mirabelko, zastanów się. Proszę cię, wróć z nami! 
 -Nie mogę. Podjęłam już decyzję. Jestem do tego stworzona. Góra musi mieć swojego strażnika. 
 -Ale niekoniecznie musisz nim być ty. 
 -Kto, jeśli nie ja? 
 -Nie wiem, nie obchodzi mnie to! 
 -Ale mnie obchodzi. Tak samo, jak nie może zabraknąć jednego z pięćdziesięciu Kamieni, nie może również zabraknąć strażnika. Chyba to rozumiesz. 
 -Mirabelko... - powiedziałam błagalnym głosem. 
 -Już się zdecydowałam. Nigdy cię nie zapomnę, Hildo. Gdy się zjawiłaś, moje życie zupełnie się zmieniło. 
 -Nie rób tego - poprosiłam. 
 -Żegnaj - powiedziała, podchodząc do strażnika.
Sonata Letteraria