sobota, 30 grudnia 2017

Pole

Dzisiejszej nocy nie miałam żadnych snów. Jak zawsze. Zapatrzyłam się w ponurą ścianę mojej celi. Powoli robiła się jaśniejsza. Nikłe światło wpadało przez kraty w oknie. Świtało. 
Wyjrzałam. Niebo miało dziwny, jasnobrązowy kolor. Na jego tle ciągnęło się bezkresne pole małych, bezlistnych drzewek i krzaków o czarnych gałęziach.  
Usłyszałam czyjeś kroki za ścianą, a później cichy szmer - ktoś zdjął magiczną barierę z drzwi celi. Po metalicznym brzęku poznałam, że otwarto kłódkę, a następnie odsunięto zasuwę. Do środka wszedł jeden z magów Straży Królewskiej. Wokół niego unosiła się tarcza na wypadek, gdybym spróbowała zaatakować go z zaskoczenia. Postawił na stole miskę z moim śniadaniem, po czym bez słowa wyszedł, na powrót zabezpieczając drzwi. 
Nawet nie spojrzałam na to, co było w misce. Czekałam w ciszy. Po jakimś czasie moja cela znowu została otwarta. Tym razem weszło dwóch magów, którzy wyprowadzili mnie na korytarz.  
Szliśmy w milczeniu, mijając zakratowane okna. Dotarliśmy do wąskich stalowych drzwi. Jeden z magów je otworzył, po czym weszliśmy do szerokiej, nisko sklepionej sali laboratoryjnej. Stanęliśmy przy moim stanowisku. 
Zdjęto mi blokadę mocy – poczułam, jak na nowo ożywa we mnie uśpiona energia magiczna, płonąc ciepłym, przyjemnym blaskiem. Wszystko na chwilę zrobiło się jaśniejsze. Następnie z westchnieniem zabrałam się do pracy. 
Straciłam sny lata temu i teraz bardzo mi to przeszkadzało  w mojej aktualnej sytuacji byłyby one zbawienną ucieczką od nieciekawej rzeczywistości. Chociaż nie wiadomo, może miałabym same koszmary. W takim wypadku jednak lepiej mieć w nocy umysł ogarnięty czarną nicością.  
Posiadanie talentu to czasem przekleństwo. Jeszcze całkiem niedawno byłam najlepszą studentką mojego kierunku - magii zwierzęcej. Lubiłam to, co studiowałam i poświęcałam nauce niemalże cały mój wolny czasPewnego dnia jednak moim talentem zainteresowała się Straż Królewska. 
*** 
Zdarzyło się to nieco ponad miesiąc temu. Słuchałam wykładu z wiedzy o smokach. Profesor opowiadał z pasją o gatunkach smoków żyjących na obszarze południowo-wschodniej Sarlandii. W pewnej chwili przerwało mu głośne pukanie w drzwi auli. Do środka weszło kilku magów. Wśród studentów zapanowało poruszenie, gdy dostrzegli wyszyte na ich szatach symbole Straży Królewskiej 
 — Najmocniej przepraszamy, że zakłóciliśmy szanownemu panu profesorowi wykład, ale mamy sprawę niecierpiącą zwłoki — powiedział jeden z magów tonem, w którym dało się wyczuć nutkę ironii. — Czy jest tu Annika Dunlavey? — zapytał. 
Wiele par oczu zwróciło się na mnie, a moje serce mocniej zabiło. Straż Królewska, a także sam Król nie budzili wśród ludu pozytywnych emocji – większość się ich bała. Ja także. Przestraszyłam się nie na żarty. Czego oni ode mnie chcieli? 
Podniosłam drżącą rękę i wymamrotałam niepewnie: 
 — To ja. 
Mag, który wywołał moje nazwisko, spojrzał mi prosto w oczy. Wyglądał bardzo nieprzyjemnie. Poczułam, że po plecach przeszły mi ciarki. Odwróciłam wzrok. 
 — Pozwoli pan profesor, że zabierzemy pannę Dunlavey na chwilę z wykładu? — mag zwrócił się do profesora. 
 — Oczywiście — odpowiedział bladym głosem wykładowca, nie śmiejąc się sprzeciwić. 
 — Anniko, proszę z nami — mag wykonał zapraszający gest w moją stronę. 
Powoli wstałam, czując, że wszyscy studenci i profesor patrzą na mnie ze współczuciem. Na trzęsących się nogach podeszłam do magów, którzy niby uprzejmie otworzyli mi drzwi i puścili mnie przodem. 
Poszliśmy do lochów pod uczelnią. 
 — Jestem Nimish Tevah, naczelny dowódca Straży Królewskiej — przedstawił się mag. —Poszukujemy osób biegłych w sztuce magii zwierzęcej do królewskiego projektu. Słyszeliśmy o tobie, że masz niezwykły talent, więc chcemy zaproponować ci współpracę. Jeśli nam pomożesz, możesz liczyć na ogromną nagrodę. 
Wstrzymałam oddech. Mimo, że bardzo się bałam Straży Królewskiej, przez chwilę poczułam dumę, że proponują mi, właśnie mi, udział w jakimś ważnym projekcie. 
 — Na czym ma polegać ten projekt? — zapytałam. 
 — Trzy państwa zawiązały sojusz przeciwko nam. Potrzebujemy armii. Ty nam pomożesz ją stworzyć — wyjaśnił krótko Nimish. 
Zmroziło mnie. Niemożliwe. Nienawidziłam wojen, armii i wszystkiego, co z tym związane. Nie wzięłabym udziału w takim projekcie niezależnie od wysokości nagrody. 
 — Nie — powiedziałam cicho. 
 — Czyli nie zgadzasz się współpracować? 
 — Nie — powtórzyłam głośniej. 
 — W takim razie trudno... — Nimish zawiesił głos — ...zmusimy cię siłą. 
 — Co? — szepnęłam zszokowana. 
 — Musimy to zrobić, bardzo niewiele jest osób z takim talentem. U nas pracują sami najlepsi. Będziesz cennym członkiem naszego zespołu. Poza tym usłyszałaś zbyt wiele tajnych informacji, nie możemy puścić cię wolno. 
 — Nie zmusicie mnie... 
 — Ależ tak. Terence, proszę. 
Mag nazwany Terence podszedł do mnie szybko. Cofnęłam się przestraszona, a chwilę później poczułam obezwładniającą senność. Zamknęłam oczy, pogrążając się w ciemności. 
Obudziłam się w celi jakiegoś niewielkiego budynku umieszczonego na pustkowiu. Oczywiście z zablokowaną mocą magiczną. Od tamtej pory codziennie o świcie przywracano mi moc i w ciągu dnia zmuszano mnie do pracy nad tworzeniem armii niezwykle silnych zwierząt, w towarzystwie magów patrzących mi na ręce, a wieczorami z powrotem zakładano mi blokadę, żebym nie mogła w żaden sposób uciec. 
Wiedziałam, że nigdy już nie wrócę do swojego dawnego życia. Gdy nie będę im dłużej potrzebna, zabiją mnie. Teraz wszystkie moje dni były takie same, zlewały się w jedną, beznadziejną całość.  
*** 
Moim zadaniem było kopiowanie. Zespół projektu, w którym brałam udział, stworzył kilka odmian żołnierzy zasilających armię naszego kraju — były to psy, niedźwiedzie i tygrysy, udoskonalone szeregiem różnych zaklęć. Miałam po prostu je powielać, żeby zniwelować przewagę liczebną wrogów. 
Stworzenie jednej kopii nie było łatwe. Zajmowało mi średnio dziesięć minut i musiałam bardzo uważać, żeby się nie pomylić. Na wykonane przeze mnie egzemplarze natychmiast rzucano zaklęcie posłuszeństwa i odprowadzano je do ich siedziby. Jeśli danego dnia nie udało mi się wyrobić normy, czekała mnie bolesna kara. 
W sali laboratoryjnej unosiła się gęsta atmosfera strachu. Oprócz mnie pod czujnym okiem magów pracowało tu jeszcze czterech niewolnikówNie wolno nam było ze sobą rozmawiać, spaliśmy też w osobnych celach. Rzucaliśmy sobie czasami krótkie spojrzenia, które nic nie znaczyły. 
Kaduth, kierownik projektu, zazwyczaj spacerował wraz ze swoimi pomocnikami wokół stanowisk, nadzorując naszą pracę, dziś jednak od rana siedział przy swoim biurku. Wyglądało na to, że był czymś bardzo zajęty. Na jego twarzy malowało się wielkie napięcie. 
Koło południa Kaduth wstał i podszedł do dziwnej maszyny znajdującej się na środku sali. Od początku mojego pobytu tutaj nie była używana, nie wiedziałam więc, do czego służyła. 
 — Wszystko gotowe. Przynieście klatkę — powiedział Kaduth do jednego ze swoich pomocników, po czym zaczął umieszczać w maszynie jakiś mały kamień wyglądający jak rubin. 
Po kilku minutach do sali wszedł mag niosący niewielką klatkę i przekazał ją Kaduthowi. Nie mogłam dojrzeć, co w niej było. 
 — Proszę wszystkich o uwagę. Możecie przerwać swoją pracę — przemówił uroczystym głosem Kaduth. — Udało nam się dokonać czegoś niezwykle ważnego. Jak wiecie, nasza armia złożona ze zwierząt nie jest doskonała. Można na nich wymóc bezwarunkowe posłuszeństwo, są silne i bezlitosne, jednak brakuje im inteligencji, przez co łatwo je pokonać. Dlatego od jakiegoś czasu pracowaliśmy nad tym oto egzemplarzem... — podniósł do góry klatkę i wreszcie dostrzegłam siedzące w niej stworzenie. Był to snufek, zwierzę wielkości małego kotka, przypominające pomniejszoną wersję smoka — ...i udało nam się zaszczepić w nim inteligencję! Teraz rozumem dorównuje człowiekowi i potrafi się z nami komunikować za pomocą mowy! 
Rozległy się głośne brawa. Klaskali wszyscy oprócz niewolników. 
 — Snufki są najmądrzejszymi zwierzętami na świecie, w dużym stopniu przewyższają pod tym względem wszystkie inne zwierzęta, dlatego zaszczepienie inteligencji było możliwe tylko w ich przypadku. Niestety, nie są na tyle duże, by móc walczyć, ale zaraz temu zaradzimy  Kaduth podał klatkę jednemu ze swoich pomocników, a ten niezbyt delikatnie wrzucił snufka do maszyny. — Uczynimy ów egzemplarz większym. 
Zrozumiałam, że Kaduth umieścił wcześniej w maszynie nie rubin, a kamień powiększający — o tyle lepszy od zaklęć, że powodował trwałe powiększenie, które można było zdjąć tylko za pomocą kamienia pomniejszającego. 
Snufek siedział w środku maszyny z buntowniczą miną. Raczej nie był zadowolony z tego, co zamierzano z nim zrobić. Magowie uruchomili urządzenie, rozbłysło światło i... nic się nie wydarzyło. Zwierzątko miało dokładnie tę samą wielkość, co chwilę temu. 
 — Dlaczego on się nie powiększył? — zapytał wzburzony Kaduth. 
 — Nie wiemy...  
 — Spróbujcie jeszcze raz. 
Kolejna próba również nie przyniosła efektu. Snufek wydawał się zadowolony z przebiegu wydarzeń. 
 — Nie uda wam się! — zawołał piskliwym głosikiem. Było to tak dziwne, że myślałam, iż się przesłyszałam.  
Zwierzątko rzeczywiście potrafiło mówić. Było naprawdę urocze i zrobiło mi się go szkoda. Kiedy za trzecim razem też się nie udało, Kaduth wyjął z maszyny kamień powiększający. 
 — Ten kamień musi być wadliwy... 
 — Panie Kaduth, wydaje mi się... — odezwałam się nieśmiało. 
 — Co ci się wydaje? — ponaglił mnie Kaduth. 
 — Myślę, że z tym kamieniem wszystko w porządku. Nie można powiększyć snufka ze względu na jego wysoką odporność magiczną. Kamienie na niego nie podziałają, można przebić się przez jego naturalną ochronę tylko za pomocą silnych zaklęć — powiedziałam. 
 — Co ty mówisz? Skąd o tym wiesz? 
 — Pisałam esej na temat snufków w zeszłym semestrze — wyjaśniłam. 
 — To niemożliwe... Nie chce mi się wierzyć, że przeoczyliśmy tak ważną informację. 
 — Szefie, ona chyba ma rację — odezwał się jeden z magów, którzy pilnowali niewolnika naprzeciwko mnie. — Ja też słyszałem o tym, że snufki są odporne na kamienie powiększające. 
Kaduth bardzo się zezłościł. 
 — Niemożliwe! I cała nasza praca poszła na marne! Przecież nie wyślemy do walki tak małego stworzenia! Dzisiaj Nimish przychodzi tu na inspekcję. Kiedy on to zobaczy, dostanie szału! Trzeba zabić tego snufka. 
 — Co? Nie! — krzyknęłam przerażona, a serce zaczęło mi bić mocniej. 
 — Nie mamy innego wyjścia — powiedział Kaduth. 
 — Ale przecież ten snufek jest zupełnie nieszkodliwy! — kłóciłam się. 
 — I właśnie dlatego trzeba go zabić. Leiffie, ty to zrób. 
Leiff zbliżył się do maszyny. Snufek skulił się z przerażenia. Mag otworzył maszynę. Tylko jedno zaklęcie i zaraz będzie po zwierzątku...  
Nagle drzwi do sali otworzyły się z hukiem i do środka wszedł jakiś rycerz, który zawołał: 
 — Kaduth! Wojska wrogów przebiły się przez barierę na zachodzie i wtargnęły na nasze tereny. Potrzebujemy posiłków, natychmiast! Wszyscy jesteście potrzebni! 
Zapanowało ogólne zamieszanie. Kaduth podszedł do rycerza i zaczął z nim zawzięcie dyskutować, chcąc poznać szczegóły, a większość jego pomocników zgromadziła się wokół niego. Wykorzystałam nieuwagę dwóch magów strzegących mnie i potraktowałam ich zaklęciami usypiającymi. Moim następnym celem był Leiff, który nie zdążył jeszcze nic zrobić. Rzuciłam się w jego stronę i powaliłam go na ziemię kolejnym usypiaczem. 
Zanim dobiegłam do maszyny, ktoś krzyknął: 
 — Uwaga na niewolnicę! 
Szybko osłoniłam się tarczą, bo w moją stronę poszybowało mnóstwo zaklęć. Niektóre trafiały w stanowiska laboratoryjne, tłukąc mnóstwo przedmiotów, a skopiowane zwierzęta, które jeszcze nie zostały odprowadzone do swojej sali, uciekały przed nimi w popłochu, wyjąc z przerażenia. W tym całym hałasie dopadłam do maszyny i chwyciłam wystraszonego snufka w objęcia, po czym ukryłam go pod płaszczem. 
Nagle w moją tarczę trafiło niezwykle silne zaklęcie, które spowodowało, że zniknęła. To Kaduth włączył się do akcji. Zanim zdążyłam zareagować, wysłał kolejne. W akcie desperacji rzuciłam się w bok, niestety ognisty pocisk dosięgnął mojej nogi. Ból był tak silny, że mnie zamroczyło. Osunęłam się z krzykiem na ziemię. Widząc, że Kaduth przygotowuje się do następnego ataku, szybko odnowiłam tarczę i z wysiłkiem wstałam. 
Zaklęcie znowu zniszczyło moją barierę, ale natychmiast ją przywróciłam i zaczęłam biec. Rzuciłam na ścianę najsilniejsze zaklęcie wybuchu, na jakie byłam w stanie się zdobyć. Posypał się deszcz gruzu. Chmura pyłu odsłoniła wielką dziurę, którą do sali wpełzło światło dzienne. Udało się! Moja tarcza znowu się rozpadła i ponownie ją odnowiłam. Dopadłam wyłomu i po chwili byłam już na zewnątrz. 
Pod wpływem adrenaliny ból w nodze się zmniejszył, więc zaczęłam uciekać najszybciej, jak mogłam. Kilku magów wybiegło za mną i zaczęli mnie ścigać. Posłałam przez ramię deszcz zaklęć, jednego trafiło i upadł, a o niego potknął się drugi. Reszta się nie zatrzymała. 
Wpadłam w gąszcz drzewek i krzewów. Posuwanie się naprzód było tu mocno utrudnione. Co chwilę zaczepiałam szatą o ostre gałęzie, przejeżdżały one też po mojej poparzonej zaklęciem nodze, powodując ostry ból. Magowie byli tuż za mną, powietrze cały czas przecinały zaklęcia. Kilka trafiło w moją tarczę, któreś spowodowało jej zniszczenie i musiałam ją odnowić. 
Natrafiłam na jakąś wydeptaną ścieżkę i popędziłam nią prosto przed siebie. Magów słyszałam coraz słabiej, a zaklęcia przestały fruwać w powietrzu. Pewnie Kaduth ich zawrócił, bo mieli teraz ważniejsze sprawy na głowie, jednak na wszelki wypadek uciekałam jeszcze przez jakiś czas. Gdy już dłużej nie mogłam, zwolniłam i ciężko dysząc, przytrzymałam się jakiegoś drzewka. 
Gdy złapałam nieco oddechu, ostrożnie rozchyliłam płaszcz i wyjęłam snufka, żeby zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku. Zwierzątko wyglądało na przestraszone, ale nic mu nie było. Po chwili spojrzało na mnie z podziwem. 
 — Wow! To było coś! — pisnęło. 
Krztusząc się z powodu niedawnego wysiłku, odpowiedziałam: 
 — Też tak sądzę... 
Postawiłam snufka na ziemi i usiadłam obok niego. Teraz ból nogi był tak silny, że ledwo mogłam wytrzymać. Postanowiłam ją obejrzeć i aż się wzdrygnęłam. Czerwone, pulsujące oparzenie ciągnęło się od kostki aż do kolana. Syknęłam. 
 — Oj... To nie wygląda dobrze — powiedział snufek ze współczuciem. 
 — Zaklęcia leczące przerabiałam dawno temu, ciekawe, czy coś pamiętam... — westchnęłam i spróbowałam wyleczyć moje oparzenie. 
Udało mi się to tylko połowicznie, ale przynajmniej skóra już tak nie piekła. 
 — I co teraz? — zapytałam retorycznie. — Uciekliśmy i jesteśmy wolni, ale na tym pustkowiu nie pożyjemy długo... — właśnie w tym momencie, jakby na potwierdzenie moich słów, głośno zaburczało mi w brzuchu z głodu. 
 — Nie martw się, poradzimy sobie — spróbował pocieszyć mnie snufek. 
 — Niby jak? Nie mamy wody i jedzenia. Nawet nie wiem, gdzie jesteśmy, ale podejrzewam, że bardzo daleko od wszelkich zamieszkanych terenów.  
Laboratoria wojskowe były zwykle budowane na zupełnym pustkowiu. Pewnie dlatego też magowie przestali mnie gonić – bo stwierdzili, że i tak niedługo sama zginę z głodu. 
Snufek spojrzał w niebo. Obserwował je przez dłuższą chwilę. Nad nami przelatywał czarny kruk, skrzecząc głośno. Był to smutny, ponury dźwięk, kojarzący się ze śmiercią. 
Nagle snufek zamachał swoimi małymi, smoczymi skrzydełkami i szybko jak strzała wzbił się w powietrze. Dopadł ptaka, szamotał się z nim przez jakiś czas, po czym triumfalnie wylądował obok mnie, trzymając go w zębach. Na ziemię lekko opadł deszcz czarnych piór. 
 — Widzę, że ty sobie jednak poradzisz — powiedziałam z pewnym niesmakiem. 
 — Upolowałem go dla ciebie, proszę! — snufek położył truchło kruka u moich stóp. 
 — Eee... Dzięki — wyjąkałam zbita z tropu. 
Martwy ptak nie wyglądał zachęcająco, poza tym ogarniał mnie szok z powodu tego, jak brutalnie snufek go zabił. Był drapieżnikiem, więc dla niego zabijanie zwierząt to codzienność. 
 — Może... lepiej ty go zjedz — zasugerowałam nieśmiało. 
 — Przecież jesteś głodna! Daj spokój... A tak właściwie, jak masz na imię? — zapytał. 
 — Annika. A ty? — dodałam szybko, pragnąc zmienić temat. 
 — Egzemplarz Eksperymentalny — snufek zaczął chichotać. Brzmiało to tak uroczo, że i ja wybuchłam śmiechem. 
 — To imię zdecydowanie do ciebie nie pasuje. Będę musiała wymyślić ci inne. Co powiesz na Letik? 
 — Ładne, podoba mi się! — wykrzyknął snufek. — Ale wracając do tematu... Anniko, musisz jeść, a skoro jesteśmy właśnie na takim pustkowiu i innego jedzenia tu nie ma, musisz jeść to, co ci upoluję. 
Westchnęłam. Miał rację. Nie miałam wyjścia. 
 — Wiem, ale... No dobrze. 
Zabrałam się do oskubywania kruka, później zrobiłam małe ognisko. Snufek w tym czasie z niesamowitą zwinnością upolował sobie drugiego ptaka. 
Po posiłku wygasiłam ognisko i ruszyliśmy w drogę. Było to trochę bez sensu, bo nie miałam pojęcia, w którą stronę iść, żeby dotrzeć do jakiejś wioski czy miasta i bardzo prawdopodobne było, że na takie w ogóle nigdy nie natrafimy. W dodatku nie posiadałam żadnej mapy czy kompasu i bardzo się bałam, że przez przypadek wrócę się do laboratorium, albo będę chodzić niepotrzebnie w kółko, bo ścieżki na tym pustkowiu były bardzo kręte i posiadały wiele rozwidleń i skrzyżowań. 
Na szczęście świeżo ochrzczony Letik wpadł na pomysł, że będzie sprawdzał drogę z powietrza. Wzbił się bardzo wysoko i sondował okolicę, co jakiś czas wracając do mnie i nawigując, żebym nie chodziła w kółko, tylko posuwała się cały czas do przodu. Niestety nie dostrzegł żadnych innych zabudowań, oprócz laboratorium, ale być może dlatego, że całe pustkowie pogrążone było we mgle, która zasłaniała mu widok. 
W końcu zaczął zapadać zmrok. Postanowiliśmy, że nie będziemy podróżować po ciemku, bo i tak byśmy nie widzieli drogi. Zrobiło się bardzo zimno, więc rozpaliłam malutkie ognisko i usiedliśmy przy nim z Letikiem. 
 — To jak tam trafiłaś? — zapytał snufek. 
Westchnęłam i opowiedziałam mu, jak mnie porwano do laboratorium. 
 — To okropne! Jak oni mogli ci to zrobić? — oburzył się Letik. 
 — Król i jego straż są zdolni do wszystkiego... — mruknęłam. 
 — No tak, coś o tym wiem... Żyłem sobie spokojnie wraz ze swoim stadem, pewnego dnia wybrałem się na polowanie i wtedy wpadłem w ich pułapkę. Zabrali mnie do jakiegoś dziwnego miejsca i tam przeprowadzali na mnie różne eksperymenty... To było straszne... Aż pewnego dnia zrobili mi coś takiego, że mogłem mówić. Nawet się z tego cieszę, ale sposób, w jaki mi to zrobili, był okropny. Nie znoszę życia w niewoli. 
 — Rozumiem cię... Na szczęście jesteś już wolny i to jest najważniejsze. 
 — Tak! Drugi raz na pewno nie dam się złapać. 
 — Mam nadzieję. 
Westchnęłam, wpatrzona w ogień. W pewnej chwili poczułam silną potrzebę zwierzenia się komuś. 
 — Nienawidzę ich — powiedziałam bardzo cicho. 
 — To zrozumiałe, w końcu cię porwali i zmuszali do niewolniczej pracy — odpowiedział Letik. 
 — Nie tylko dlatego... — zamknęłam oczy.  
Snufek cierpliwie czekał, co powiem dalej. 
 — Miałam kiedyś szczęśliwą, kochającą rodzinę — zaczęłam. — Mama, tata, brat i ja. Mieszkaliśmy na wsi i mieliśmy własne małe gospodarstwo. Niczego nam nie brakowało, wiedliśmy spokojne życie. Niestety mama zachorowała, gdy miałam dziesięć lat. Niedługo później zmarła — wyznałam. 
 — Przykro mi — powiedział ze współczuciem Letik. 
 — Wszyscy bardzo przeżyliśmy jej odejście. Niestety nikt nie może przewidzieć, kiedy cię dopadnie śmiertelna choroba... Gdy miałam czternaście lat, Straż Królewska zwerbowała mojego ojca do armii królewskiej, żeby wziął udział w najeździe na Rubię. Zginął podczas niego. Zostaliśmy z bratem sami. 
 — To okropne! — wykrzyknął snufek. 
 — Tak... Król i jego chore ambicje. Cztery lata później podobny los spotkał mojego brata. Również został wysłany do armii i również zginął podczas najazdu. A ja... Nie mogłam się pogodzić ze śmiercią ich wszystkich. To dlatego tak nienawidzę wojen. Zabrały mi najbliższych. Próbowałam żyć dalej i nie popaść w obłęd. Cały rok po śmierci brata ciężko pracowałam, żeby zebrać pieniądze na studia, a gdy się już na nie dostałam, rzuciłam się w wir nauki. Dawałam z siebie wszystko, uczyłam się dniami i nocami, żeby tylko nie myśleć o śmierci moich bliskich. Poświęciłam się w całości studiowaniu i odnalazłam w tym moją największą pasję. 
 — Współczuję ci, smutne było twoje życie... Ale teraz przynajmniej masz coś, co kochasz, czyli twoje studia — próbował mnie pocieszyć Letik. 
 — Niestety, raczej już na nie nie wrócę. Wyznaczono pewnie nagrodę za schwytanie mnie, jak tylko pojawię się w mieście, trafię do więzienia. 
 — Przecież nic złego nie zrobiłaś! — oburzył się snufek. 
 — Wiem, ale tak już jest w tym kraju... Jak podpadniesz Straży Królewskiej, to marny twój los... — westchnęłam. 
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, a później ułożyliśmy się do snu. Byłam poruszona tym, że pierwszy raz od dawna opowiedziałam komuś moją historię. Długo nie mogłam zasnąć. 
Tej nocy wreszcie, po tylu latach, miałam jakiś sen, a właściwie całą serię snów. Przeżyłam ponownie porwanie mnie do laboratorium, a potem ucieczkę z niego. Śnił mi się też martwy czarny kruk. Na koniec ukazała mi się moja rodzina – mama, tata i brat. Wydawali się bardzo odlegli, ich twarze były zamazane, ale wiedziałam, że to na pewno oni. 
 — Bardzo za tobą tęsknimy... — powiedziała do mnie mama. 
Zebrało mi się na łzy. Chciałam do niej podejść i coś powiedzieć, ale nagle sen się skończył. 
Obudziłam się spostrzegłam, że już świta. Byłam obolała po całej nocy spędzonej na twardej ziemi. Snufek spał jeszcze, zwinięty w kłębek obok mnie. Zachciało mi się płakać i z wysiłkiem się powstrzymałam. Rozejrzałam się. Pole wyglądało dziwnie, nieprzyjaźnie. Poczułam się nieswojo. Postanowiłam obudzić Letika i jak najszybciej wyruszyć w dalszą drogę. 
*** 
Minęło kilka dni. Spędziliśmy je, wędrując przez pustkowie, które zdawało się nie mieć końca. Oddaliliśmy się znacznie od laboratorium, ale po terenach zamieszkanych nie było śladu. Jedliśmy ptaki, zające i inne polne zwierzęta, które snufek potrafił upolować. Znaleźliśmy nawet strumyk z wodą pitną.  
 — Widzę coś! — wykrzyknął Letik, który właśnie sprawdzał widok z lotu ptaka. 
 — Co takiego? — zapytałam. 
 — Wielkie wzniesienia! Czuję, że za nimi jest koniec tego głupiego pola. 
Wytężyłam wzrok, ale żadnego wzniesienia nie dostrzegłam. 
 — Myślę, że za kilka godzin tam dotrzemy — poinformował mnie snufek. 
 — Czyli jest dla nas nadzieja — mruknęłam. 
Po jakimś czasie i ja dostrzegłam pasmo wzniesień. Przyspieszyłam. Bardzo chciałam zobaczyć, co jest po ich drugiej stronie. Gdy się już zbliżaliśmy, Letik nie mogąc się powstrzymać, pofrunął naprzód, żeby szybciej ujrzeć, co jest za nimi. Po kilku minutach wrócił. 
 — Anniko... To jest straszne... Lepiej stąd jak najszybciej znikajmy — powiedział przerażonym głosem. 
 — Co? Dlaczego? — zdziwiłam się. 
 — Tam są... są... — snufek był tak wystraszony, że nie potrafił się wysłowić. 
 — Chcę sama to zobaczyć! — stwierdziłam i poszłam pod górę. 
Na wszelki wypadek położyłam się płasko na ziemi i doczołgałam do miejsca, z którego dało się zobaczyć, co było po drugiej stronie. Po chwili okazało się, że podjęłam bardzo dobrą decyzję. 
Za wzgórzami rozciągała się wielka dolina, pełna pól uprawnych i łąk poprzecinanych wąskimi ścieżkami. W oddali dostrzegłam krętą wstęgę rzeki, a za nią ciemnozieloną ścianę drzew. Pod lasem rozrzucone było kilkanaście gospodarstw. U stóp wzniesienia, na którym się znajdowałam, ujrzałam całe zastępy wojsk. Wszędzie paliły się ogniska, widziałam też dużo namiotów, wozów z zaopatrzeniem i koni. 
Nigdy jeszcze nie widziałam tylu ludzi naraz. Nie potrafiłabym ich zliczyć, choćbym siedziała tu dwa miesiące. Nie były to nasze wojska, brakowało charakterystycznych znaków. Podejrzewałam, że to właśnie o nich mówił rycerz, który przyszedł do laboratorium w dzień mojej ucieczki. Miałam przed sobą wrogą armię, która przebiła się przez naszą barierę na zachodzie. 
Widocznie posiłki nie dały sobie z nimi rady i wcale się nie dziwiłam — na pewno armia, którą od nas wysłano, nie była nawet w połowie tak liczna, jak ta. Dopiero teraz zauważyłam, że nad gospodarstwami pod lasem unosił się ciemny dym, a one wszystkie wyglądały na spalone. Teraz wrogie wojska pójdą dalej przez nasz kraj, aż do stolicy, zabijając i paląc wszystko po drodze. Król się doigrał. 
Nie mogłam pozwolić, żeby ktoś z nich mnie dostrzegł. Musiałam uciekać stąd jak najdalej. Odczołgałam się w dół wzniesienia, gdzie czekał na mnie snufek. 
 — Uciekamy — zarządziłam. 
Zagłębiliśmy się w gąszcz drzewek i krzaków, który nagle wydał mi się przyjazny i bezpieczny.  
Przerażeni posuwaliśmy się do przodu coraz dalej od tego nieszczęsnego miejsca, lecz nagle snufek szepnął: 
 — Anniko, zatrzymaj się... 
 — Co się stało? — zapytałam. 
 — Coś słyszę... 
Po chwili i ja usłyszałam. Męskie głosy, gdzieś na prawo ode mnie. Słyszałam ich coraz wyraźniej, byli coraz bliżej. Pięć, może sześć osób. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, ktoś krzyknął: 
 — Hej! A co ty tu robisz? 
Przede mną pojawiło się kilku mężczyzn. Pięciu rycerzy, jeden mag. 
 — To cywil. Kobieta — powiedział jeden z nich. 
 — Dlaczego włóczysz się sama po tym pustkowiu? — zapytał inny. 
Zaczęłam się powoli cofać. 
 — Hej, gdzie idziesz? Zaczekaj, mała — rycerz, który był chyba najbardziej obleśny z nich wszystkich, postąpił parę kroków w moją stronę. 
 — Nie zbliżaj się — warknęłam. 
 — Wiesz, od jak dawna nie miałem do czynienia z kobietą? Już od kilku tygodni jesteśmy w drodze. 
Inny rycerz pociągnął głośno nosem. 
 — Fuj, ona chyba dawno się nie myła. 
 — Nie szkodzi. W tym stanie zadowoliłbym się nawet twoją babcią, Jerry. 
Mężczyźni zaczęli ohydnie rechotać. 
 — To co, który pierwszy? 
Ogarnęła mnie wielka złość. 
 — Uważaj, Fidelisie, ona jest magiem — powiedział któryś z rycerzy. 
Fidelis jednak z zadziwiającą pewnością siebie zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. 
 — Jeśli jej coś zrobisz, pożałujesz! — snufek wyleciał mu naprzeciw, groźnie pokazując kły. 
 — A co to takiego? — zapytał zdumiony Fidelis. 
 — To gada! — zdziwił się ktoś inny. 
 — I nie tylko gada! — snufek ze świstem przepruł powietrze i zaatakował twarz Fidelisa. 
 — Zabić to! — rozkazał któryś z rycerzy. 
 — Nie! — wrzasnęłam i powaliłam go zaklęciem. 
Trzech rycerzy dobyło broni i rzucili się w moją stronę. Natychmiast wysłałam w stronę każdego usypiający pocisk. Snufek nadal atakował Fidelisa. Do akcji włączył się mag. Uderzył mnie niezwykle silnym zaklęciem. Padłam na ziemię i natychmiast utworzyłam tarczę. Odwdzięczyłam mu się usypiaczem. Osunął się powoli na ziemię. 
Wstałam i zawołałam snufka: 
 — Letic, chodź już, idziemy. 
Letic wykonał ostatnie drapnięcie i zostawił Fidelisa na ziemi z zakrwawioną twarzą. 
Nagle dwóch rycerzy obudziło się i ruszyli na mnie jednocześnie. Widocznie moje zaklęcia usypiające nie były zbyt dokładne. Snufek rzucił się na jednego, ja potraktowałam zaklęciem drugiego. 
 — Anniko, uważaj, za tobą! — pisnęło zwierzątko, a ja poczułam gdzieś w środku mojego ciała rozdzierający ból. 
Spojrzałam w dół i z zaskoczeniem dostrzegłam wystające z mojego brzucha zakrwawione ostrze miecza. Po chwili ból się zwiększył, gdy miecz został wyciągnięty. Osunęłam się na ziemię. 
 — Anniko! 
Cały obraz zasnuła mgła. Dostrzegłam niewyraźny kształt snufka, który dopadł właściciela miecza i go powalił. Usłyszałam głośny krzyk. Po chwili Letic był już przy mnie. 
 — Anniko, trzymaj się! Nie umieraj! 
 — Letic... 
 — Czy ty... możesz sama się uleczyć? 
 — Nie, Letic, nie mogę... 
 — Ale Anniko! Ty nie możesz umrzeć! Tyle już przeszłaś... 
 — Letic, posłuchaj... Uciekaj stąd — wyszeptałam. 
Widziałam coraz mniej wyraźnie, coraz trudniej mi było mówić. 
 — Nie, Anniko, nie zostawię cię. 
 — Uciekaj stąd... Uciekaj... jak najdalej... od wojny... 
Jeszcze przez sekundę widziałam rozmazany pyszczek snufka, a później ogarnęła mnie ciemność. 

Sonata Letteraria