poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Wyspa

Brutalnie wypchnęli ją z łódki. Upadła na piach. Wyrzucili za nią jej marny dobytek. Torba spadła tuż obok niej. Niewiele było w niej rzeczy. Na pewno nie tyle, by zdołała tutaj przetrwać. Trochę jedzenia, opatrunki, krzesiwo, nożyk, stara książka, którą łaskawie pozwolili jej zatrzymać. 
Patrzyła, jak odpływali do statku. Statek ruszył i po jakimś czasie stał się tylko małą kropką na horyzoncie. 
Nie czuła się bezpiecznie na plaży. Była tu doskonale widoczna. Postanowiła skryć się w zaroślach. Wzięła torbę i ruszyła w las. Dość szybko zaczęło kłuć ją w sercu. Usiadła na jakimś powalonym pniu, by odpocząć. 
Ciężko oddychała. Nawet najmniejszy wysiłek niesamowicie ją męczył. Po jakimś czasie oddech się uspokoił. Chciała już ruszyć w dalszą drogę, lecz nagle coś usłyszała. 
Ciężkie kroki i ciche powarkiwanie. Zdziwiła się, że to miało tak szybko nastąpić. Myślała, że trochę jeszcze pożyje, zanim ją zjedzą.  
Tak. Miała rację. Był to mutant. Zza drzewa wyłoniło się wielkie, owłosione cielsko o złowrogich czerwonych ślepiach. Kły były długie jak miecze, pazury wyglądały, jakby mogły rozerwać metal.  
Bestia niemal ucieszyła się na jej widok. Żwawo skoczyła w jej stronę. Skuliła się, drżąc ze strachu. Nie chciała umierać. Zamknęła oczy. 
Usłyszała świst, chwilę później krótkie wycie, po którym nastąpiło ciężkie łupnięcie o ziemię. Otworzyła oczy. Zmutowany niedźwiedź leżał martwy na ziemi ze strzałą w gardle. 
Serce znowu dało o sobie znać, najprawdopodobniej pod wpływem strachu. 
Rozejrzała się w poszukiwaniu swojego wybawcy. Z zarośli po prawej stronie wyszedł młody chłopak w maskującym przebraniu. W dłoni trzymał krótki łuk, a na plecach miał kołczan ze strzałami. 
 -No, no - powiedział, przyglądając się jej. 
-Dziękuję za ratunek - powiedziała z wdzięcznością. 
-Drobiazg - mruknął chłopak. - Chodźmy stąd, tu nie jest bezpiecznie. 
Ruszyli w las. Po kilkunastu metrach dotarli do małej górki utworzonej z kamieni. Chłopak odsunął jeden z nich i ich oczom ukazała się głęboka dziura. Gestem zaprosił ją, by weszła pierwsza. Zawahała się.  
 -Spokojnie, możesz mi zaufać. 
Innego wyjścia nie miała. Mogła zaufać nieznajomemu albo wystawić się na pewną śmierć. Weszła do dziury. Znalazła się w małej podziemnej grocie. Chłopak wskoczył zaraz za nią i zasunął za sobą kamień. Zapanowała nieprzenikniona ciemność.  
Chłopak zapalił pochodnię. W pomieszczeniu nie było nic oprócz kilku głazów. Usiedli na nich. 
 -To tymczasowe schronienie - wyjaśnił. - Mamy takich kilka na wyspie, żeby się zdążyć w porę schować przed niebezpieczeństwem, gdy wychodzimy w dalszą wędrówkę. 
-Pomysłowe - przyznała.  
-Jeszcze się nie przedstawiłem. Jestem Terence. 
-Miło mi cię poznać, Terence. 
-A tobie jak na imię? 
Milczała. 
 -Rozumiem.  
Terence przyglądał się jej badawczo. Trochę jej to przeszkadzało. 
 -Wiesz, jesteś bardzo tajemnicza. Wygląda na to, że nie chcesz nic o sobie mówić, ja jednak jestem tobą zaintrygowany. Obserwowałem cię, odkąd tu trafiłaś. Wygnano cię na tą wyspę bez żadnej możliwości przeżycia. Masz tylko niewielką torbę, żadnej broni, w dodatku jesteś poważnie chora i poraniona - spojrzał na jej zabandażowane ręce i nogi. - Skazano cię na okrutną śmierć. Musiałaś komuś ostro podpaść. 
W dalszym ciągu milczała. 
 -Widzę wielki smutek w twoich oczach. Powiedz mi chociaż, czy ta kara jest zasłużona? Nie mogę uwierzyć, że taka osoba jak ty mogłaby zrobić coś zasługującego na taką karę. 
-Dlaczego o to pytasz? 
-Jest tu nas dużo. Wygnańców. Chcę cię zabrać do naszej siedziby, ale muszę wybadać, czy jesteś godna zaufania. 
Po krótkiej chwili odpowiedziała. 
 -Tak, kara jest zasłużona. Jeśli nie chcesz, możesz mnie tam nie zabierać. Pozwól mi jedynie korzystać z tego schronienia, proszę. 
Terence wstał. 
 -Chodź - powiedział. 
-Gdzie? - zapytała ze strachem. 
-Zabiorę cię do naszej siedziby. Mówisz, że kara jest zasłużona, ja jednak ci nie wierzę. Nie możesz być taka zła. 
-Skoro tak mówisz... - mruknęła. 
Terence upewnił się, czy jest bezpiecznie, po czym wyszli na powierzchnię. Długo wędrowali lasem. Na szczęście nie spotkali już więcej niedźwiedzi. Po jakimś czasie dotarli do dużej górki usypanej z kamieni. 
Terence odsunął jeden z kamieni i ponownie pod nim ukazała się dziura. Weszli do środka. Tym razem pod ziemią była długa sieć korytarzy. Były oświetlone pochodniami zatkniętymi w uchwytach na ścianie. 
 -To stara kopalnia. Ma wiele poziomów. Pierwsi z nas, którzy przybyli na tę wyspę, odnaleźli ją i zabezpieczyli. Stała się naszym domem. Niedźwiedzie nie mają tu wstępu. 
-To dobrze... - mruknęła. 
Długo spacerowali korytarzami. Nikogo jednak nie spotkali. Po jakimś czasie w oddali zamigotało wyjątkowo jasne światło. Gdy tam dotarli, okazało się, że to spora sala. Na środku stał wielki stół, przy nim zasiadali jacyś ludzie. 
- Witajcie. Przyprowadziłem nową osobę - powiedział Terence. 
Wszyscy skierowali wzrok ku niej. Popatrzyła na wszystkich po kolei i nagle serce podeszło jej do gardła. Te oczy... Serce znów ją zabolało. 
Właściciel złowrogich, zmrużonych, ciemnych oczu wstał. 
-Ona nie może do nas dołączyć - powiedział stanowczo. 
-Dlaczego tak twierdzisz, Konanie? - zdziwił się Terence. 
-Zasługuje na śmierć - odpowiedział. 
Terence wciągnął z sykiem powietrze, a wśród zgromadzonych na sali ludzi przebiegł niespokojny pomruk. Poczuła, że zrobiło jej się słabo. 
 -Znasz ją, Konanie? - ktoś zapytał. 
-Jak możesz tak mówić? - oburzył się ktoś inny. 
-Właśnie! Przecież każdy zasługuje na drugą szansę! 
Konan świdrował ją wzrokiem. 
 -Wierzcie mi, nie każdy - powiedział. 
Terence spoglądał to na Konana, to na nią. 
-Wyprowadź ją stąd natychmiast - rozkazał Konan. - Nie ma tu wstępu. 
-Konanie, o co chodzi? Możesz mi wyjaśnić? 
-Nie. Jeśli ona tu zostanie, ja was opuszczę - powiedział Konan i wyszedł szybko z sali. 
-Konan! - zawołał Terence. - Usiądź sobie i poczekaj chwilę - powiedział do niej i wybiegł za Konanem. 
Usiadła niepewnie na wolnym miejscu. Wygnańcy przyglądali jej się podejrzliwie. 

***
 -Konan! Możesz mi to wyjaśnić? - Terence dotarł za Konanem do jego komnaty. 
Konan usiadł ciężko na swoim łóżku. 
 -Ech... Miałem nadzieję, że nigdy jej już nie zobaczę. 
Terence usiadł przy stole i spojrzał z wyczekiwaniem na Konana. 
 -Dziewczyna nazywa się Kira. Kilka lat temu przeprowadziła się do mojego miasta. Ja... byłem w niej szaleńczo zakochany. Już od naszego pierwszego spotkania zawróciła mi w głowie. Nikt jej nie znał, ale po jakimś czasie ludzie ją polubili. Później jednak zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Mieszkańcy miasta zaczęli zapadać na paskudne choroby. Małe dzieci gdzieś znikały. Kury, świnie, krowy i inne zwierzęta gospodarskie znajdywano martwe. Nikomu oczywiście przez myśl nie przeszło, żeby kojarzyć to z Kirą - Konan westchnął. 
-I co było dalej? - pytał zaciekawiony Terence. 
-Odkąd tylko poznałem Kirę, próbowałem się do niej zbliżyć. Ona jednak grzecznie odrzucała moje zaloty. Lubiłem na nią patrzeć i ją podziwiać. Wstyd się przyznać, ale śledziłem ją. Chodziłem za nią w różne miejsca. Pewnego razu... już po tym, jak się te katastrofy zaczęły dziać... poszedłem za nią do lasu. Szliśmy bardzo długo i weszliśmy głęboko w las. Ona w ogóle mnie nie zauważyła. Byłem bardzo ciekawy, dokąd ona idzie. I okazało się, że... do czarownicy mieszkającej w owym lesie. Myślałem, że to bajka, ale wtedy dowiedziałem się, że bardzo się myliłem. Zła czarownica, którą mieszkańcy naszego miasta straszyli niegrzeczne dzieci, istniała naprawdę. 
Konan spojrzał niespokojnie na drzwi, jakby się spodziewał, że czarownica za chwilę się w nich pojawi. 
 -Wizyta Kiry u złej czarownicy wzbudziła moją podejrzliwość. Wróciłem do miasta, bo nie miałem odwagi przebywać dłużej w pobliżu tej strasznej chaty. Zaraz po powrocie zapytałem babcię, o co tak naprawdę chodziło z tą czarownicą. Babcia mi powiedziała, że w bajkach z dzieciństwa było ziarno prawdy. Czarownica była zła i dawnymi czasy siała spustoszenie w naszym mieście. Potrzebowała krwi naszych zwierząt do swoich eliksirów, dlatego je zabijała. Dzieci porywała bez skrupułów, żeby wydrzeć z nich świeże duszyczki i zwiększyć dzięki nim swoją moc. Dziecko po takim eksperymencie nie było już normalnym dzieckiem, staczało się w ciemność. Podrzucała mieszkańcom złe amulety, które powodowały okropne choroby. Walka z nią była bezcelowa, ponieważ nikt z naszych mieszkańców nie władał magią. Długo szukali ratunku. Magowie i czarodziejki nie zgadzali się im pomóc, czarownica była zbyt silna, a nagroda za pokonanie jej nie spełniała ich oczekiwań. W końcu jednak pewien czarodziej zgodził się. Mieszkańcy mieli wielkie szczęście, że dowiedział się o ich problemie. Pokonał czarownicę i uwięził ją w jej chacie. Od tej pory nie mogła się z niej ruszać, a jej moc była mocno ograniczona. Przestała doskwierać mieszkańcom i powoli stała się legendą. 
-No ale co Kira miała z nią wspólnego? - zapytał Terence. 
-Oj dużo. Dowiedziawszy się o tym wszystkim, przy najbliższej okazji zapytałem Kirę, co ona tam robiła. Oczywiście nie chciała mi nic powiedzieć. Sam się dowiedziałem. Znowu ją śledziłem, tym razem w nocy. Okazało się, że pracowała ona dla tej czarownicy. Porywała dla niej dzieci, zabijała zwierzęta i podrzucała te amulety, ponieważ czarownica sama nie mogła się ruszyć, a potrzebowała tych wszystkich rzeczy, żeby zwiększyć swoją moc i przełamać zaklęcie, którym czarodziej ją uwięził w chacie. Kira robiła to wszystko z zimną krwią. Nie mogłem w to uwierzyć. Kiedy powiedziałem jej, że o wszystkim wiem i zapytałem, dlaczego to robiła, odpowiedziała mi, że po prostu dla pieniędzy. Czarownica była niezwykle bogata i hojnie wynagradzała Kirę za pomoc. Złamało mi to serce. Byłem wściekły. Od razu pobiegłem powiadomić burmistrza, kto stoi za tymi wszystkimi katastrofami. Wtedy Kira zniknęła. Nigdy więcej już jej nie spotkałem. 
***
- Kiro, dlaczego? - pytał Terence. 
Siedzieli w jego pokoju. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał od Konana. Bardzo chciał poznać wersję Kiry. 
- Nigdy nie byłam bogata. Wychowywałam się w biednej, wielodzietnej rodzinie. W bardzo młodym wieku zaczęłam pracować. Pracowałam bardzo ciężko, by pomóc rodzinie. Nigdy nie mogłam pozwolić sobie na żadne luksusy, prawie wszystko im oddawałam... W pewnym momencie zaczęło mnie to frustrować. Chciałam coś mieć z życia. Opuściłam rodzinę... Wyruszyłam w świat w poszukiwaniu lepszego życia. Przestałam myśleć o rodzinie, tęsknotę i wyrzuty sumienia starałam się zagłuszać. W końcu prawie zapomniałam o rodzicach, rodzeństwie i dawnym życiu. Powędrowałam do miasta z lepszymi perspektywami zarobku, dostałam lepszą pracę i zarabiałam tylko na siebie. To był dla mnie luksus, mogłam sobie pozwolić na wiele rzeczy, o których dotychczas mogłam tylko pomarzyć. Jednak z czasem to mi przestało wystarczać. Chciałam więcej i więcej. Natknęłam się gdzieś na legendę o złej czarownicy, która miała duży majątek. Postanowiłam to sprawdzić i w końcu ją odnalazłam. Byłam gotowa na wszystko, nie bałam się jej. Zaproponowałam pomoc, którą przyjęła. Musiałam robić dla niej okropne rzeczy. Cały czas sobie powtarzałam, że to nie jest złe, to tylko moja praca. Gdy Konan się dowiedział, uciekłam. Nie pomogłam czarownicy s uwolnić. Miałam od niej uzbieraną już niezłą sumkę. Chciałam wyjechać gdzieś daleko. Przypomniało mi się jednak o rodzinie. Postanowiłam najpierw dowiedzieć się, co u nich słychać, jednak nie spotykać się z nimi, bo trochę się obawiałam, że byli na mnie wściekli, że ich porzuciłam. Byłabym spokojniejsza, wiedząc, że z nimi wszystko w porządku. Zajrzałam do naszej wioski i dowiedziałam się, że wszyscy umarli. 
-Co? - zapytał Terence. 
-Tak. Umarli na zaraźliwą chorobę, na leczenie której nie mieli pieniędzy. To mną wstrząsnęło. Zdałam sobie sprawę, że byłam podła. Gdybym ich nie opuściła, na pewno by jeszcze żyli. Na pewno wtedy zdołaliby wyleczyć chorobę. Zabiłam ich. Po prostu ich zabiłam. Po tej wiadomości pieniądze, które zarobiłam u czarownicy, rozdałam biednym, a część przeznaczyłam na podróż do innego kraju. Tam rozpoczęłam nowe życie. Najbiedniejsze, jakie się dało. Prawie wszystkie pieniądze, jakie zarobiłam, oddawałam biednym. W ramach pokuty. Jednak to nie sprawiało, że czułam się lepiej. Wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka. Stwierdziłam, że muszę z tym nauczyć się żyć. I jako tako się nauczyłam. Minęło parę lat... Niestety, król w kraju, w którym zamieszkałam, dowiedział się o moich wyczynach w mieście Konana. Wygnał mnie na tą wyspę. Nie chciał, żeby w jego królestwie gościła taka osoba. Wcale mu się nie dziwię. Teraz, gdy przybyłam na tą wyspę... To jest moje przeznaczenie. Dlatego pozwól mi odejść. 
-Ależ Kiro... 
-Pozwól mi odejść, Terence. To kara, którą muszę ponieść. Za zabicie rodziny. 
Kira wstała i wolnym krokiem wyszła z pokoju, a później poszła prosto na powierzchnię. 

Sonata Letteraria