niedziela, 26 sierpnia 2018

Klątwa

- Przykro mi, ale nie mogę zdjąć z ciebie tej klątwy. 
Ericowi chciało się krzyczeć ze złości. Nie po to przebył tak trudną, niebezpieczną i długą drogę, żeby teraz dowiedzieć się, że jego problemu nie da się rozwiązać. Nie mógł w to uwierzyć. 
Helmut chyba zauważył rozczarowanie na jego twarzy, bo powiedział: 
- Mogę najwyżej zahamować jej działanie. 
Eric spojrzał na niego ze zdziwieniem. 
- Nie rozumiem... Czym to się różni od jej zdjęcia?  
- Ta klątwa, którą na ciebie rzucono, jest jak lep. Na początku jest czysty, potem powoli zaczynają się do niego przyklejać różne rzeczy. Jest ich z czasem coraz więcej i są coraz gorsze. Mogę sprawić, by przestały się do ciebie przyklejać. Nie mogę jednak wyczyścić lepu.  
- To marna pomoc... 
- Nie sądzę. Oczywiście chciałbyś, żeby to wszystko zniknęło za jednym zamachem, ale nie ma tak dobrze. Klątwę rzucono na ciebie, gdy miałeś trzy lata. Teraz masz dwadzieścia trzy. Przez dwadzieścia lat byłeś pod jej wpływem. To zbyt długo, żeby jej całkowite usunięcie nie pozostawiło poważnych uszkodzeń. Gdybym zdjął ją z ciebie byłbyś warzywem. To klątwa ukształtowała cały twój charakter. Nie możesz na tym etapie bez niej żyć. 
Eric milczał. Czuł się oszukany. 
- Pomyśl, chłopcze. Będziesz mógł w spokoju pozbyć się okropieństw, które pojawiły się w wyniku klątwy, bo następne nie będą już przychodzić. Nie możesz tego zrobić za jednym zamachem, ale możesz zająć się każdą z tych rzeczy z osobna. Tylko od ciebie zależy jak szybko się nimi zajmiesz.  
- Nie mam już siły... - westchnął Eric. 
- A więc znajdź ją w sobie. To jak, zgadzasz się na moją propozycję? 
Eric się zgodził. Nie miał innego wyjścia. Helmut się musiał odpowiednio przygotować. Termin zabiegu wyznaczył na jutro. Eric poszedł do swojej komnaty. Był niepocieszony. Czekała go ciężka noc. Jak zwykle. Koszmary sprawiające, że umierał ze strachu, potem budził się cały spocony i już do rana nie mógł zasnąć. Pod jego oczami były fioletowe cienie. Brak snu doskwierał mu okropnie. Był całymi dniami zdezorientowany. Przetestował już wszystkie możliwe środki nasenne, żaden nie działał - oprócz jednego, nielegalnego. Po nim koszmary się nie pojawiały, spał jak zabity. Jednak powodował paskudne skutki uboczne, więc brał go tylko raz w tygodniu. Cały następny dzień spędzał w wychodku. Oprócz bezsenności miał całą masę innych problemów.  
Ludzie się od niego odwracali, nie wiedział, dlaczego tak. W pewnym momencie nikt już z nim nie chciał rozmawiać oprócz Katie, jego dziewczyny. Lecz i ona go opuściła. Odeszła bez pożegnania.  
Widywał okropne rzeczy. Nie raz było tak, że gdy chciał się przejrzeć w lustrze, nie widział tam siebie, tylko jakieś straszydło pozbawione oczu, z bladą, wychudzoną twarzą. Na ulicy mijał nie ludzi, a potwory z długimi kłami, świecącymi oczami i owłosioną twarzą. Wydawało mu się, że widzi krew na trawie, na ścianach, na swoim ubraniu. 
Ciągle na coś chorował. Przynajmniej raz w miesiącu trafiała go jakaś paskudna choroba - a to przeziębienie, a to ospa, a to grypa żołądkowa. Jakby tego było mało, niedawno złamał nogę. Jeszcze wcześniej dotkliwie go pobito. Kilka tygodni przed tym wydarzeniem pogryzł go pies.  
Była jeszcze cała masa mniejszych okropności. Wszystko się nasilało w zastraszającym tempie. 
Eric od zawsze myślał, że ma po prostu ogromnego pecha, a okazało się, że ojciec podpadł jakiemuś czarownikowi, a ten rzucił klątwę na jego syna. Matka oczywiście chciała go odczarować, ale ojciec jej zabronił, bo byli bardzo szanowaną rodziną i bał się, że ktoś się o tym dowie, dlatego postanowił udawać, że wszystko jest w porządku. Udawanie wychodziło do pewnego momentu.  
Pewnego dnia po kolejnej okropnej nocy, Eric stwierdził, że niemal całe jego ciało pokrywa silnie swędząca wysypka. Chciał wstać i rozpocząć kolejny dzień udawania, że wszystko jest w porządku, ale zaplątał się w prześcieradło i spadł z łóżka. Jakimś przedziwnym sposobem złamał sobie palca serdecznego prawej dłoni. Bolało to uporczywie, chciał szybko włożyć rękę do lodowatej wody. Podszedł do miski, niechcący zerknął na lustro i zobaczył znowu to straszydło. Wrzasnął z bezsilności, wziął lustro i rzucił nim o podłogę. Rozbiło się na tysiące małych kawałeczków. Potem przypomniał sobie, że nie powinien tak robić, bo to sprawi, że będzie miał jeszcze gorszego pecha. Uspokoił się, ubrał i wyszedł. Poszedł prosto nad staw. Napchał sobie kieszenie ciężkimi kamieniami i wszedł do wody. 
Uratował go rybak, który łowił wtedy w stawie. Ojciec był wściekły, matka płakała zrozpaczona. To wtedy mu powiedzieli o tej klątwie. Eric od razu wyruszył do sławnego w całej krainie czarodzieja Helmuta, specjalisty od klątw i uroków. Postanowił, że już nigdy nie wróci do rodziców. Był na nich zły, że trzymali to przed nim w tajemnicy, zamiast mu pomóc.  
- Teraz już nigdy nie będziecie musieli się martwić, co ludzie powiedzą! - krzyknął, gdy odchodził. 
Droga do siedziby czarodzieja zajęła mu trzy miesiące. Miał liczne postoje w podróży z powodu różnych dolegliwości, raz go napadnięto i stracił cały swój dobytek. Musiał zdobyć trochę pieniędzy na dalszą drogę, więc przez kilka dni pracował na gospodarstwie jakiegoś starego małżeństwa. Gdy dotarł do teleportu, okazało się, że akurat była awaria. Dopiero po tygodniu go naprawili. Z duszą na ramieniu zagłębił się w las, który był ostatnim etapem wędrówki. Oczywiście zaatakował go niedźwiedź. Z krwawiącą nogą dowlókł się wreszcie do zamku czarodzieja Helmuta. Tam wyleczyli mu nogę. Potem czekał kilka godzin w okropnym upale na schodach prowadzących do komnaty Helmuta w długiej kolejce ludzi z różnymi problemami. W długim czekaniu pomogła mu świadomość, że niedługo jego problemy się skończą. Teraz się jednak okazało, że nie. A przynajmniej nie tak, jak sobie to wyobrażał.  
Nadszedł dzień zabiegu. Helmut zaprosił Erica do swojej komnaty. 
- Teraz cię uśpię. Gdy się obudzisz, będzie już po wszystkim. 
Eric zamknął oczy. Wiedział, że to nie będzie przyjemne. Nie mylił się. 
Sen spłynął na niego szybko.  
Katie patrząca na niego z wyrzutem. Wściekły ojciec. Zapłakana matka. Rybak, który ocalił go przed śmiercią. Dalsza rodzina, ludzie z miasteczka, przyjaciele, którzy nie chcieli go znać. Eric chciał podejść do Katie, porozmawiać z nią. Chciał zapytać dlaczego odeszła. Nie mógł się ruszyć. Spostrzegł, że jest przywiązany do drzewa. Tłum ludzi, których znał, zaczął się zbliżać. 
- Nie wrócę do ciebie, nigdy cię nie kochałam - syknęła Katie. 
- Przynosisz wstyd naszej rodzinie! - krzyknął ojciec. 
- Nie tak cię wychowałam - załkała matka. 
- Taka osoba jak ty nie powinna żyć - powiedział Raul, do niedawna jego najlepszy przyjaciel. 
- Żałuję, że cię uratowałem - wyznał rozbrajająco szczerze rybak. 
Pełne jadu słowa zabolały Erica. Tłum zaczął się zbliżać. Rzucali w niego zgniłymi pomidorami, a on nic nie mógł zrobić by uciec. Krzyczał by przestali lecz oni śmiali się tylko szyderczo i rzucali dalej. Chciał żeby to się już skończyło. Był okropnie zmęczony. Nagle scena zmieniła się. Widział Katie z Raulem. Leżeli na trawie i się całowali. Ponownie nie mógł nic zrobić, był unieruchomiony. Mógł tylko patrzeć, jak się rozbierają, jak są coraz bardziej zajęci sobą. 
Katie! - krzyknął. 
Nie zareagowała. Raul natomiast odwrócił się w jego stronę i mrugnął do niego. Eric był wściekły. 
Poczuł, że się zapada. Nagle znalazł się w wodzie. Topił się. Chciał wypłynąć na powierzchnię, ale coś ciągnęło go w dół. Walczył rozpaczliwie. Jednak nie chciał umierać. 
Ocknął się cały spocony. 
- I po krzyku - oznajmił Helmut. 
- To już? - zapytał Eric. 
Nie czuł nic szczególnego. 
- Tak - odrzekł czarodziej. - Możesz już wracać do domu. 
- Nie wrócę tam. Ale dziękuję za pomoc. 
Eric był już gotowy. Czekała go teraz masa pracy. Pożegnał się z Helmutem. Poszedł do swojej komnaty i spakował się. Miał nadzieję, że rzeczywiście coś się zmieni. Opuścił zamek. Wyruszył w drogę. Teraz musiał wszystko naprawić. Zacząć żyć normalnie. Pozbyć się tych wszystkich okropności. 
 Sonata Letteraria