wtorek, 2 lipca 2019

Profesor Bertone

W pokoju panowała zupełna ciemność. Świdrującą ciszę przerywały co jakiś czas lekkie skrzypnięcia łóżka, szelest pościeli i dźwięk zgniatania pergaminu. Aria nie spała. Wierciła się bezsennie wśród konającej powoli nocy, otumaniona marzeniami. Do piersi przyciskała wygnieciony kawałek papieru, na którym naszkicowana była szczupła, ciemnowłosa kobieta. W końcu, gdy na zewnątrz zrobiło się prawie zupełnie widno, zasnęła, przygniatając rysunek lewą ręką. 
*** 
-Wyglądasz na zmęczoną. Stało się coś? - zapytała Jonka. 
-Nie, nic takiego, po prostu się nie wyspałam - odrzekła Aria, ziewając. 
Siedziały w najwyższym rzędzie, skąd miały dobry widok na całą aulę, do której powoli schodzili się studenci. Aria bazgrała coś bliżej nieokreślonego na pergaminie. Nie mogła się powstrzymać. Uwielbiała rysować, szkicować, malować. To była jej największa pasja. Zazwyczaj jednak wstydziła się pokazywać swoje dzieła innym ludziom w obawie przed krytyką. Pokazywała je tylko bliskiej rodzinie i przyjaciołom. Twierdzili, że ma wielki talent. 
Malować nauczyła się sama. Jej marzeniem od dziecka było studiowanie malarstwa w stolicy, gdzie mogłaby rozwijać swój talent. Tymczasem wylądowała tutaj, na wiedzy o magii. Kierunku dla nieudaczników. To znaczy, studiowali to zazwyczaj ci, którzy marzyli, by zostać magami, ale urodzili się bez magicznej mocy. Była to sama, dość mocno okrojona teoria na temat magii.  
Aria nie miała aż tylu pieniędzy, by przeprowadzić się do stolicy albo teleportować się tam codziennie na zajęcia. Musiała zadowolić się uczelnią w jej rodzinnym mieście. Tu jednak uczono tylko nauk ścisłych i wiedzy o magii. Wybrała więc wiedzę o magii, bo jej umysł był dość mocno humanistyczny, a rodzice naciskali, by poszła na jakiekolwiek studia. Sama wolałaby iść do pracy i zarobić pieniądze na wymarzone studia, ale nie miała w sobie aż tyle asertywności, by odmówić rodzicom. 
Mimo wszystko, bardzo się cieszyła, że jest na tym kierunku. Powód tej radości zaraz miał wejść do auli. Tymczasem Aria przerwała rysowanie i rozejrzała się po sali. Ich nieliczna grupa nieudaczników była już prawie w komplecie. Wszyscy siedzieli grupkami dość sporo od siebie oddalonymi, bo miejsc było cztery razy więcej. Półtora miesiąca minęło od początku semestru, a już się porobiły grupki.  
Najbliżej nich siedzieli James, Mary i Lena. James i Mary byli parą, Lena długo nie mogła znaleźć w grupie kogoś, z kim mogłaby pogadać na przerwie. Aria wraz z Jonką próbowały kilka razy do niej zagadywać, ale nie chciała z nimi rozmawiać, więc odpuściły ją sobie. Najwyraźniej Mary była bardziej zdeterminowana, bo to do niej i jej chłopaka w końcu doczepiła się Lena. A właściwie to oni łaskawie ją przygarnęli. 
Do sali wchodziły właśnie Frida i Rose. Aria pierwszego dnia była pewna, że Frida to chłopak. Była szeroka, ale z małymi piersiami, włosy miała krótko obcięte, ubierała się po męsku i miała bardzo niski głos. Dopiero gdy się przedstawiła i mówiła o sobie w rodzaju żeńskim, to Aria zorientowała się, że ma do czynienia z dziewczyną. Rose była drobna, miała mysie włosy i dość ładną twarz. Zawsze tryskała dobrym humorem, a z jej żartów śmiała się cała grupa. 
Teraz też śmiała się z czegoś razem z Fridą. Rozbawione, usadowiły się na samym dole.  
-Ciekawe, z czego tak się śmieją - zastanowiła się na głos Jonka. 
-Z czegoś śmiesznego - odpowiedziała Aria. 
-Co ty nie powiesz - zaśmiała się Jonka. 
Aria przypomniała sobie pierwszy dzień na studiach, kiedy weszła do auli na pierwszy wykład. W sali siedziało już parę osób z jej grupy i między innymi Jonka. Aria przyjrzała się każdemu i nie wiedziała, dlaczego, ale to do Jonki postanowiła się przysiąść. Okazało się, że to był dobry wybór. Jonka była miłą i spokojną dziewczyną, bez specjalnie wygórowanych ambicji, ale biła od niej jakaś dobroć, którą miała wymalowaną na twarzy. Nigdy o nikim nie mówiła złego słowa. Kiedy Aria próbowała z nią kogoś obgadywać, nie dało się. Na próby obgadywania z nią kogokolwiek Jonka reagowała, jakby nie wiedziała, o co chodzi. Jak coś ją zdenerwowało, nie złościła się, tylko próbowała sytuację obrócić w żart. Dużo opowiadała o swoim życiu, o członkach swojej licznej rodziny, o swoich zainteresowaniach. Czasami opowiadała o czymś, o czym Aria nie miała pojęcia i nie wiedziała o co chodzi, ale nie przerywała jej, bo lubiła jej słuchać. 
Teraz Jonka zaczęła opowiadać o awanturze, jaką wczoraj jej ciotka zrobiła jej kuzynowi. Aria przysłuchiwała się, bazgrząc, ale tym razem nie mogła się skoncentrować na opowiadaniu, bo czuła, że jej serce zaczyna bić coraz szybciej. To przyjemne, ale niesamowicie stresujące oczekiwanie na zobaczenie ukochanej osoby... 
Do auli weszła Abigail Bertone, niewysoka ciemnowłosa kobieta, i zamknęła za sobą drzwi. Jonka przerwała opowieść, rozmowy innych studentów również ucichły. Aria poczuła gorąco rozchodzące się po jej szyi. Abigail chwilę się przygotowywała, po czym rozpoczęła wykład.  
Aria słyszała jej głos, lecz nie mogła się skoncentrować na tym, co mówiła. Ze swojego bezpiecznego miejsca w najwyższym rzędzie podziwiała niezwykłą urodę prowadzącej wykład. Jej ciemne powieki, prosty nos i małe usta stanowiły inspirację dla marzeń i twórczości Arii. Była absolutnie cudowna. Była też jej wykładowcą i kobietą, co trochę niepokoiło Arię. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi i w ogóle wbrew wszystkiemu zakochała się w Abigail, zupełnie, jakby wypiła eliksir miłosny. 
Nigdy wcześniej nie zakochała się w kobiecie. Ale gdy półtora miesiąca temu pierwszy raz ujrzała Abigail, jej serce od razu zaczęło bić jak oszalałe, a krew się zagotowała z podniecenia. Od tej pory ta kobieta całkiem opanowała jej życie. Aria myślała i śniła prawie wyłącznie o niej. Malowała tylko ją. Zaczęła często wychodzić na długie spacery w nadziei, że ją spotka. Nawet rodzice zauważyli zmianę w jej zachowaniu, ale nic im nie powiedziała. Wstydziła się swojego uczucia. Czasami naprawdę miała nadzieję, że to tylko eliksir miłosny, że to jakaś pomyłka. 
-Zapraszam wieczorem na mój wykład dodatkowy poświęcony historii magii - poinformowała na koniec Abigail. 
Aria oczywiście chodziła na te wykłady dodatkowe, chociaż historia magii kompletnie jej nie interesowała. Takie interesowanie się czymś, co jej nie interesowało, bo uczestniczyła w tym osoba, która jej się podobała, nie było jej obce. Ile razy, gdy była młodsza, chodziła na turnieje strzelania z łuku, w których brał udział chłopak, który jej się podobał, sama nawet zaczęła się tego uczyć, żeby się do niego zbliżyć, choć wcale jej to nie interesowało. Uczęszczała też kiedyś na zajęcia z rzeźby zamiast z malarstwa, bo tam chodził inny chłopak, który jej się podobał.  
Aria z niechęcią opuściła aulę, rzucając tęskne spojrzenie w stronę Abigail. Sama przeszła do innej części budynku, w której mieli następne zajęcia, bo Jonka poszła do biblioteki. 
Przed nią szli James, Mary i Lena. Aria chciała ich dogonić, ale usłyszała, że się kłócą. 
-Jak ty się dostałaś na te studia, skoro nie potrafisz nawet odróżnić jednorożca od pegaza? - mówił James. 
-Ale ja... - zająknęła się Lena. 
-Trzeba było zostać u siebie, mielibyśmy tu jednego debila mniej - powiedział ostro James. 
Lena po tym zdaniu odwróciła się i poszła w przeciwną stronę. Gdy mijała Arię, rzuciła jej wściekłe spojrzenie. Jej pulchna twarz była zaczerwieniona ze wstydu, a w oczach błyszczały łzy.  
-Chyba trochę przesadziłeś, James - stwierdziła Mary. 
Aria zastanawiała się, czy pójść za Leną, pocieszyć ją. Nie zrobiła tego. Nie była taka. Nie była dobra. 
Mary i James odwrócili się i ją dostrzegli. 
-O, Aria - mruknął James. 
-Hej - powiedziała Aria obojętnie, udając, że nie słyszała ich kłótni. - Idziecie dzisiaj na wykład z panią Bertone? - zapytała. 
-Dzisiaj mamy inne plany - odrzekła Mary. 
-Ale my idziemy! - zza rogu wyszły właśnie Rose z Fridą. 
-Oj po co... - zaoponowała Frida. 
-Chodź, chodź, będzie zabawnie - powiedziała Rose. 
-To świetnie, ja z Jonką też idę - oświadczyła Aria. 
Na kolejnych zajęciach Lena nie pojawiła się. Aria zastanawiała się nad tym krótko, bo jej głowę prawie w całości wypełniały myśli o Abigail, zwłaszcza dzisiaj, kiedy widziały się rano i miały się widzieć także wieczorem. Po południu wróciła do domu i zjadła skromny obiad. Miłość sprawiała, że nie chciało jej się zupełnie jeść, wiedziała jednak, że musi. Potem zamknęła się w swoim pokoju i zaczęła malować kolejny portret przedstawiający Abigail. Miała już ich tyle, że mogłaby sobie nimi wykleić całe ściany, ale chowała je wszystkie pod łóżkiem, żeby rodzice ich czasem nie zauważyli.  
Tym razem, nie wiedzieć czemu, miała ochotę namalować Abigail z Leną. Stanowiły świetny kontrast. Abigail drobna, szczupła, ze swoją cudną twarzą i seksownym spojrzeniem i Lena, szeroka, nijaka i z okrągłymi policzkami. Gdy zbliżał się czas wieczornego wykładu, Aria schowała swoje nieukończone jeszcze dzieło do skrzynki pod łóżkiem i podekscytowana zaczęła się szykować.  
Gdy była już prawie gotowa, rozglądając się nerwowo, zakradła się do pokoju rodziców i skropiła się perfumami ojca. Wiedziała, że jeśli chce się spodobać kobiecie, to musi używać męskich, a nie damskich perfum. Te pachniały niesamowicie. 
Na wykładzie jednak jak zwykle nie wydarzyło się nic szczególnego. Aria tylko wpatrywała się maślanym wzrokiem w Abigail. Nie zamierzała wyznawać jej swojego uczucia. Na pewno by się ośmieszyła. 
Wyszły z Jonką, Fridą i Rose na korytarz i stały jeszcze obok sali, coś omawiając. Aria nerwowo patrzyła w stronę drzwi do auli. Wreszcie pojawiła się w nich Abigail. Zamykając drzwi na klucz, nagle spojrzała jej prosto w oczy. Serce Arii zapłonęło, a jej twarz i szyja oblały się rumieńcem. Abigail odeszła. Aria nie była pewna, ale chyba lekko uniosła brwi. 
-Muszę iść do toalety - mruknęła Rose i poszła w ślad za Abigail. 
-Rose, ale toaleta jest tam! - krzyknęła za nią Frida, ale Rose nawet się nie odwróciła. 
To zaintrygowało Arię. Zwłaszcza, że jej koleżanka długo nie wracała. 
-Dobra, mam ją w dupie, idę do domu - stwierdziła wreszcie Frida. 
-Ja też już pójdę - oświadczyła Jonka. 
Pożegnały się i odeszły każda w inną stronę. Aria skierowała się do swojego wyjścia. Idąc przez puste już korytarze nagle z jakiejś sali usłyszała tak cudny dla niej głos Abigail. Przebiegł ją dreszcz. Postanowiła, że podejdzie bliżej i podsłucha. 
-Chyba zaszła tu jakaś pomyłka - mówiła Abigail. 
-Jestem pewna, że nie – Aria zdziwiła się, słysząc głos Rose 
Nie mogąc się powstrzymać, zajrzała przez uchylone drzwi. Ujrzała Arię i Rose stojące naprzeciw siebie w pustej sali zajęciowej. 
-Naprawdę, pomyliłaś się, dziewczyno – Abigail uśmiechnęła się z zażenowaniem. - Nie mam magicznej mocy. Tylko wykładam magię. 
-Jesteś doskonałą aktorką, Abigail - stwierdziła Rose. 
Aria zdziwiła się, że jej koleżanka mówi do wykładowcy po imieniu. 
-To pomyłka - powtarzała dalej Abigail. 
-To jak wytłumaczysz to? 
Rose machnęła ręką. Błysnęło światło. Aria była pełna zdumienia. Przecież Rose użyła magii! Jak to możliwe? Była tylko studentką wiedzy o magii, nie mogła mieć magicznej mocy! 
Jej zaklęcie spowodowało coś dziwnego. Twarz Abigail zaczęła się zmieniać. Kości policzkowe zaczęły wystawać, nos zrobił się zadarty, usta nieco się poszerzyły. Włosy zrobiły się całkiem czarne. Serce Arii drgnęło. Teraz jej ukochana wyglądała zupełnie inaczej. Ale spojrzenie spod ciemnych powiek zostało to samo. I nadal była piękna, a nawet jeszcze piękniejsza. 
-Jak wytłumaczysz, że rzuciłaś na siebie czar zmiany wyglądu? - dopytywała się Rose. 
Abigail westchnęła.  
-Dobrze, to ja. Ale to nie ja to zrobiłam - powiedziała. 
-Wiemy, że to ty. Nie możesz tu dłużej zostać. Muszę cię aresztować. 
-Nie macie dowodów - powiedziała zimno Abigail. 
-Owszem, mamy – Rose uśmiechnęła się. - Ktoś cię widział. Widział wszystko, co zrobiłaś. Wyczytaliśmy to z jego umysłu. 
-Kłamiesz! - Abigail cofnęła się, zdenerwowana. - Zostaw mnie w spokoju!  
Machnęła ręką, pojawił się krótki błysk i jej twarz wróciła do poprzedniego wyglądu. 
-Nie mogę. Teleportujesz się ze mną do Akademii. Tam cię osądzą.  
Rose wyciągnęła ręce w stronę Abigail. Wystrzeliły z nich łańcuchy, które ciasno oplotły kobietę. Abigail upadła na podłogę. 
-Rose, co ty robisz pani Bertone! - wykrzyknęła Aria, wbiegając do sali. 
-To nie jest żadna pani Bertone, to Abigail Moreno, morderczyni! - powiedziała Rose. 
-Pani profesor, zaraz panią uwolnię - wyjąkała Aria, próbując wyswobodzić Abigail z łańcuchów. 
Gdy dotknęła przy tym jej ręki, wzdrygnęła się. Pierwszy raz jej dotknęła! Cudowne uczucie. 
-Panno Ario, to się nie uda, to magiczne łańcuchy - powiedziała Abigail, krzywiąc się, bo łańcuchy boleśnie wbijały jej się w ciało. 
-Rose, natychmiast przestań! - krzyknęła Aria, patrząc ze złością na Rose, która przyglądała się im z satysfakcją. 
-Nie mogę. Popełniła przestępstwo i muszę ją spętać. 
-To chociaż poluzuj łańcuchy, przecież to panią profesor boli! - nalegała Aria. 
Rose westchnęła i poruszyła lekko ręką. Łańcuchy zrobiły się nieco luźniejsze. 
-Dziękuję, panno Ario - powiedziała Abigail i wciągnęła głośniej powietrze. - O, jak ładnie od pani pachnie! 
-A dziękuję - wyjąkała Aria i się zaczerwieniła. 
Siedziały tak razem na podłodze, Abigail w łańcuchach, a nad nimi stała zniecierpliwiona Rose. Aria kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. W głowie miała chaos. 
-Rose, możesz mi to wytłumaczyć? Jakie przestępstwo? I dlaczego umiesz rzucać zaklęcia? - zapytała w końcu. 
-Jestem przedstawicielką wymiaru sprawiedliwości i absolwentką Akademii Magicznej, gdzie kilka miesięcy temu została zamordowana jedna ze studentek uczących się magii. Przestępstwo to popełniła obecna tutaj Abigail Moreno, jedna z nauczycielek w Akademii, po czym uciekła przed odpowiedzialnością aż tutaj. Zmieniając wygląd i nazwisko, myślała, że się przed nami ukryje, ale podejrzewaliśmy, że będzie próbowała tutaj rozpocząć nowe życie, więc wysłano tu mnie, abym wcieliła się w studentkę i poobserwowała, czy nie dzieje się nic podejrzanego. No i z moich obserwacji słusznie wywnioskowałam, że przestępcą jest ta pani! - wyjaśniła Rose. 
Abigail siedziała ze spuszczoną głową. Arii zrobiło się jej okropnie żal. 
-Pani profesor... - wyjąkała. - Czy to prawda? 
-To był wypadek. My tylko ćwiczyłyśmy pojedynkowanie się - powiedziała drżącym głosem Abigail. - Ja nie chciałam... 
-Trzeba było się przyznać od razu - odrzekła chłodno Rose. - Kara byłaby mniejsza. A teraz jeszcze dojdzie kara za ucieczkę. 
-Ja tak lubię wykładać... - Abigail zwiesiła głowę jeszcze bardziej. 
-No to teraz sobie powykładasz w więzieniu - rzuciła Rose. 
-Rose, jak możesz! - oburzyła się Aria. 
Abigail nie płakała, ale była bardzo smutna. Aria objęła ją. 
-Będzie dobrze, na pewno znajdzie się dużo okoliczności łagodzących - próbowała pocieszać. 
-Dziękuję, panno Ario, ale nie potrzebuję pocieszenia. Zrobiłam coś złego... i teraz wiem, że przed karą nie ucieknę. 
-Ale skoro mówiła pani, że to przez przypadek... - powiedziała Aria. 
-Dobra, dosyć tego. Ario, proszę puścić panią Moreno. Musimy iść. Mam nadzieję, że szybko znajdzie się zastępstwo na wykładach. Do zobaczenia... albo i nie. 
Rose energicznym krokiem opuściła salę, prowadząc przed sobą Abigail, która wciąż miała spuszczoną głowę. Kroki powoli ucichły. Aria z całą mocą zdała sobie sprawę, że właśnie po raz ostatni w życiu widziała swoją ukochaną. Uklękła na podłodze i długo siedziała w pustej sali.  
W głowie miała chaos. Jej ukochana okazała się w ogóle inną osobą... W dodatku morderczynią... Ale nie była przecież zła! Wypadki chodzą po ludziach i to był tylko wypadek.  
Nie zrobiła tego specjalnie.  
Na pewno. 
Sonata Letteraria